Marijanas Visnevskis: Czym jest pana metoda? Czym się charakteryzuje Intensywna Terapia Życiem? 

Aleksander Aleksyechik: Krótko mówiąc, to samo życie. Jest różnorodna jak życie i całościowa. Właściwie to nie jest metoda, to jest życie, w którym jest bardzo wiele możliwości. Nie ograniczamy się do wąskich działań, a skupiamy na przeżyciach pacjenta. Dajemy mu możliwość doświadczać to, co w danym momencie jest mu potrzebne. Gdy jest się chorym trzeba przeżyć wiele nieprzyjemności, trudności i w trakcie procesu terapeutycznego trzeba je przeżyć od nowa. Aby uzyskać lepsze rezultaty. Aby doświadczanie było lżejsze i bardziej całościowe. Nie traktuję mojego sposobu pracy, jako metody. Podchodzę do tego, co przeżywają moi pacjenci, jak do pewnego zbioru/kolekcji przeżyć, z którymi pracujemy. 

Jedno z określeń życia ukuł laureat Nagrody Nobla Erwin Schrödinger. Jest to jedyny proces w kosmosie, a nawet w chaosie, który sprzeciwia się entropii. A entropia to pewnego rodzaju wyrównanie. Wszystko się psuje. Żelazo rdzewieje, coś gnije i tylko, to co żyje sprzeciwia się temu niszczeniu. Istoty żywe w pewnym stopniu podlegają entropii, bo umierają, ale jednocześnie ją przełamują, gdyż pozostawiają po sobie potomstwo (dzieci). W ten sposób sprzeciwiają się temu wyrównaniu, bo życie to aktywność. Życie to siła, która sprzeciwia się entropii i robi to różnorodnie.

W tej metodzie nie skupiamy się na jednej drodze, np. nie chodzi o to, by podtrzymać człowieka na duchu, żeby go przekonać, dać mu się wyciszyć, czy wręcz przeciwnie pobudzić do czegoś. Wszystko, co dzieje się w życiu, co nas spotyka w życiu, można wykorzystać. W tej metodzie chodzi o to, aby zanurzyć człowieka w życiu. Jeśli człowiek ma jakieś trudności w życiu, to zanurzamy go właśnie w te trudności. Z jednej strony trudności w życiu przeszkadzają, są nieprzyjemne, ale z drugiej strony aktywują/wzbudzają w człowieku chęć do działania. Skupiamy się właśnie na tym, co tego pacjenta uruchomia, albo z czym poczuł jedność. Następnie intensyfikujemy te procesy.

Czyli pogrążamy człowieka w życiu, w tym, co dla niego trudne, w tym, co jest jego chorobą. Statystycznie człowiek choruje w życiu około 200 razy, z czego 20 chorób może być zagrożeniem dla jego życia, np. zapalenie płuc. Ja chorowałem 7 razy na zapalenie płuc, częściej w dzieciństwie, ale dzięki temu, że moi rodzice byli lekarzami, wszystko dobrze się kończyło.

Lekarz, a nawet cały mój oddział, organizuje takie życie, żeby człowiek lepiej chorował, lżej i łatwiej, ale żeby miał z tego więcej korzyści. Na oddziale podczas leczenia budujemy w pacjentach odporność. Znacznie lepiej taką chorobę, która daje odporność przeżyć w dzieciństwie, niż w wieku dojrzałym. Bo jako dojrzały człowiek znacznie gorzej znosimy niedogodności samego chorowania.

Dlatego na oddziale dajemy pacjentom dobrze pochorować, tak intensywnie pochorować, po to właśnie, by mogli się wyleczyć i uodpornić. Ale jak to zrobić, żeby pacjent miał możliwość dobrze pochorować, przeszedł intensywne leczenie i ostatecznie był zdrowy? Trzeba spełnić pewne warunki.

Po pierwsze, przyjęcie. Gdy człowiek zachoruje, to trafia do szpitala na oddział neurologiczny, albo psychiatryczny. Nie może twierdzić, że nic się nie stało, że jego stan to „nic takiego”. Musi przyjąć, że jest chory, w jakimś stopniu psychicznie albo nerwowo chory. Czyli przyjmuje, że choruje. Przyjmuje ten stan w całości, z wszystkimi przyczynami. Przyczyny mogą być najróżniejsze, np. może to być nadmiar pracy, wygórowane ambicje, zbyt wielkie wymagania innych (rodziców, rodziny itd.). Na tym etapie ważne jest, żeby pacjent nie uciekał od faktów, żeby po prostu je przyjął. Przyjmuje również, że przyczyny mogą być zewnętrzne, jak praca, rodzina, przełożeni, ale też wewnętrzne. Co mam na myśli? Podam przykład.

Ktoś daje mi za dużo pracy, bardzo mnie to denerwuje. Ale kiedy moja reakcja na taką sytuację jest chora, to znaczy, że reaguję w chorobowy sposób. Denerwuję się w chorobowo, a to znaczy, że dodatkowo wpływam na swój stan. Moje zdenerwowanie składa się z 10% tego, co wynika z działania trzeciej osoby, ale 90% wynika z mojego stanu wewnętrznego. Podobnie z obrażaniem. Ktoś może mnie obrazić na 10%, ale sam siebie w myślach obrażam na kolejne 90%. Ten stan muszę dostrzec i przyjąć..

Kolejnym warunkiem jest to, że przyjmuję i przyznaję, że to jest prawda. Ale prawda nie jest taka prosta, jednolita, jednorodna, ona jest różnorodna. Jak powiadają, prawda cię wyzwoli. Poznanie prawdy uwalnia. Czyli pierwszym warunkiem jest przyjęcie, a drugim prawda (orientacja na prawdę).

A trzecim… Przyjrzyjmy się, jak jest u nas w pracy, w zespole. Pacjent może nie chcieć rozmawiać o prawdzie, bo jej nie zna, albo jest ona dla niego nieprzyjemna, albo nie umie o niej mówić. Bezwarunkowo jednak nie może kłamać.

Bo nawet jeśli nie mówi prawdy, ale nie kłamie, to przebywając z innymi, dostaje prawdziwe reakcje innych ludzi na siebie, na swoje zachowanie. Jeśli jednak będzie kłamał otrzyma fałszywe informacje na swój temat.

Kolejnym warunkiem jest działanie. Aktywność jest jednym z ważniejszych elementów życia w ogóle. Chodzisz, mówisz, pomagasz innym. Jeśli człowiek nie działa, to jest martwy. W trakcie leczenia/terapii pacjent dostaje możliwości podjęcia działania.

Przykład. Mówię pacjentowi, żeby okazał mi sympatię. Na co, on mi odpowiada, że nie umie. Brak takiej umiejętności powoduje pewne konsekwencje: brak sympatii u innych, zdenerwowanie u naszych rozmówców, a co za tym idzie, wywołuje zdenerwowanie u samego pacjenta. Gdy brakuje nam jakiejś kompetencji, trzeba jej się nauczyć. Zachęcam wtedy pacjenta, żeby poprosił kogoś, kto ma taką kompetencję (np. umie wzbudzić sympatię u innych), aby go jej nauczył. Wystosowanie takiej prośby jest działaniem. Następnie, jeśli pacjent zobaczy nowa kompetencję, może ją przećwiczyć. Podejmuje kolejne działanie. 

Kolejnym warunkiem jaki spełniamy na oddziale podczas terapii jest poczucie bezpieczeństwa. Poznawanie, uczenie się nowych kompetencji na co dzień w życiu jest nieprzewidywalne. Nigdy nie wiemy, czy mówiąc coś nie urazimy kogoś, nie zdenerwujemy, nie pojawią się jakieś reperkusje. Nie potrafimy przewidzieć i obronić się przed konsekwencjami, nieprzyjemnościami.

Ale na oddziale, w mniejszych/większych grupach terapeutycznych, w których obecnie pracuję, pacjenci mają kontakt z innymi pacjentami, którzy mają różnorodne doświadczenia. Mogą zawsze poprosić o wsparcie osobę z doświadczeniem, którego oni sami nie posiadają. Zawsze znajdzie się osoba, która może być dla pytającego pacjenta wsparciem, np. gdy pacjent nie radzi sobie ze swoimi emocjami, albo agresją, albo agresją innej osoby. W życiu czasami nie ma możliwości, by poznać nowe kompetencje, czy nowe zachowania. Bywają osoby, które wiedzą o co prosić, nigdy nie wyrażają swojej prośby. A jeśli człowiek nie zadzwoni po policję, to nie może oczekiwać, że policja przyjedzie z interwencją.

Życie takie jest, pomimo trudności, jakie spotykamy na swojej drodze w dzieciństwie, młodości, albo nawet na starość, to wszystko w życiu jest tak zorganizowane, żebyśmy mogli przeżyć. Proszę zobaczyć, wszystkie struktury, takie jak ludzkie ciało, rodzina czy nawet państwo wspierają życie (np. poprzez państwową służbę zdrowia).

Dla przykładu, w medycynie/leczeniu pacjent może zwrócić się do lekarza z dużym doświadczeniem, kompetencjami, zaufaniem społecznym i jego poprosić o wsparcie. Podczas terapii rodzinnej można szukać wsparcia u członków rodziny, którzy uczestniczą w terapii.

Mam na terapii rodzinnej długoletnie małżeństwo. Jakieś półtora roku temu kobieta przyznała się mężczyźnie, że już jej nie odpowiada w kwestiach intymnych i zaniechali współżycia. Ale nie wyjaśniła, co było przyczyną, co się zmieniło, że on jej teraz nie odpowiada. Dla niego to był szok. Oczywiście zaczął żonę podejrzewać o romans. Kobieta postanowiła, że nie wezmą rozwodu ze względu na dwójkę dzieci, które mają. Mężczyzna wyznał, że bardzo brakuje mu intymnych kontaktów z żoną. W tej sytuacji trzeba było wyjaśnić, co jest przyczyną problemu. Tutaj wsparciem było uzyskanie samej informacji od żony, w czym tkwi problem. Uzyskując tę wiedzę, pacjent mógł zacząć działać, mógł poszukać wsparcia u ludzi, którzy spotkali się z takim problemem. W trakcie terapii pacjent miał stuprocentową pewność, że jeśli nie będzie miał siły na roztrząsanie sytuacji, bo jest to dla niego za trudne, za dużo emocji go kosztuje rozmowa w danym momencie, to może poprosić o jej przerwanie, na tak długo, jak tego potrzebuje (pół godziny, dzień, tydzień). Pacjent ma zapewnione również wsparcie farmakologiczne, jeśli uzna, że w danej sytuacji emocje go przerastają. W rozmowie też uspokoiłem pacjenta, że odpowiedzialność za tę sytuację, a właściwie za brak jej zbadania, brak rozpoznania przyczyny problemu, za brak ustalenia jasnego obrazu, ponoszą oboje. Ponieważ z jednej strony on nie dopytał, a z drugiej żona mu nie wyjaśniła przyczyn swojej decyzji. Mężczyzna zamartwiał się, że 90% winy leży po jego stronie, że nie potrafi tego, co pewnie potrafi wielu innych mężczyzn. Wyjaśniając mu sytuację, wskazałem, że nawet jego własna żona nie do końca rozumie, co się stało, co jest przyczyną obecnego stanu rzeczy.

Gdy tak pracuję, ludzie przestają snuć domysły, zadręczać się przesadnymi emocjami, zmieniają podejście do samych siebie. W efekcie, tak jak wspomniał jeden ze współpracujących ze mną terapeutów (rozmowa z terapeutami tutaj: https://provocare.pl/rozmowa-z-terapeutami-wspolpracujacymi-z-a-e-aleksyechikiem/), wszystko zaczyna się zmieniać.

Trafiają do mnie ludzie bardzo prości i czasami muszę proces terapeutyczny prosto wyjaśnić. Wtedy robię tak.. (rzuca na podłogę długopis). Proszę pacjenta, aby go podniósł. I najczęściej słyszę, że jemu się spieszy, albo nie jest specjalistą, albo nie chce mnie słyszeć. Wtedy mówię pacjentowi, że nie wierzę, że podniesie ten długopis. I dodaję, ze mam dla niego zadanie. Ma podnieść długopis jednym palcem. (Śmieje się.) 

Marijanas Visnevskis: (Próbuje podnieść długopis) To już trudniejsze niż się wydaje.

Aleksander Aleksyechik: Teraz już się zaczyna. Proces. Można próbować i próbować…

Marijanas Visnevskis: (Próbuje podnieść długopis) Jakoś tak… równowagi brakuje, żeby podnieść długopis jednym palcem.

Aleksander Aleksyechik: Ale jednym palcem…

Marijanas Visnevskis: (Próbuje podnieść długopis) Nie możemy podnieść tego długopisu jednym palcem… To nie działa.

Aleksander Aleksyechik: Tak. Wtedy mówię mu, że wiele rzeczy robi w życiu za pomocą jednego psychologicznego procesu. Dotąd korzystał z jednego sposobu, który zna na pamięć, ale teraz, w innych okolicznościach, nie można już skorzystać z tego samego sposobu. Dotąd korzystał z jednego procesu, albo rozmyślał o czymś, albo korzystał z jednej emocji, albo korzystał ze swojej instynktownej agresji. Bywa tak, że nie da się rozwiązać danego problemu korzystając z jednego (znanego) narzędzia, za to z dwoma efekt da się uzyskać wielokrotnie łatwiej.

Marijanas Visnevskis: Dwoma palcami bierzemy i podnosimy ten długopis…

 Aleksander Aleksyechik: To nie muszą być te dwa place (wskazuje dwa palce), ale mogą być te dwa, albo inne.. (pokazuje jak dwoma różnymi palcami da się podnieść długopis). Procesy są różne… Ale najlepsze efekty uzyskujemy z procesem, który jest przeciwny. Ten i ten (kciuk i palec wskazujący). Wyjaśniam pacjentowi, że u niego są problemy, bo próbuje je rozwiązywać korzystając z jednego procesu. A tutaj trzeba sięgnąć po inne środki. Są sytuacje, w których pięć palców jednej dłoni nie wystarczy. Potrzebna wtedy jest druga ręka. Są sytuacje, w których nawet 10 prawych rąk się nie przyda, ale jedna lewa i jedna prawa w zupełności wystarczą do rozwiązania. A jeszcze może być tak, że pewne sprawy da się rozwiązać dopiero wtedy, gdy będzie z nami drugi człowiek.

Dlatego mamy terapię rodzinną, bo w życiu potrzebujemy rodziny. Potrzebujemy się sprawdzić w roli ojca, matki. Na oddziale uczymy ludzi, jak korzystać z wielu procesów, odpowiednich do sytuacji.

Wyjaśniam ITL w schematyczny sposób mówiąc, że…

Lepiej jeden raz usłyszeć, niż 100 razy przeczytać… Dlaczego? Bo mam do czynienia z żywym głosem osoby opowiadającej o swoim doświadczeniu.

Lepiej jeden raz zobaczyć, jak coś jest robione, niż wyjaśniać/tłumaczyć coś 100 razy.

Lepiej jeden raz odczuć, i nie tylko zobaczyć, ale poczuć w tym swoje ciało. To minimum sześć różnych odczuć, w tym własne samopoczucie. Lepiej jeden raz odczuć niż 100 razy zobaczyć.

Lepiej jeden raz zechcieć niż 100 razy odczuć.               

Lepiej jeden raz zrobić niż 100 razy zechcieć. Dzięki temu mamy dostęp do większej ilości procesów psychologicznych.

Lepiej jeden raz zrobić z zaangażowaniem niż 100 razy zrobić mechanicznie.

Marijanas Visnevskis: Z sercem.

Aleksander Aleksyechik: Tego uczę. Odczuwać w taki sposób, działać w taki sposób, samodzielnie i z pomocą innych ludzi. I to jest tysiąckroć lepsze, skuteczniejsze niż podnoszenie długopisu jednym palcem.

Dodam jeszcze, że lepiej zrobić coś z wiarą niż 100 razy bez wiary. Najlepiej działać tak, by mieć po swojej stronie opatrzność, niż żeby Bóg był w opozycji.

W taki sposób można podejść do tematu choroby. Zadajemy sobie pytanie, dlaczego Bóg/przyroda dopuścił do tego, że pacjent jest chory? Do zdrowia, do choroby, do obcowania z całym światem lepiej podejść z otwartymi dłońmi, z otwartą duszą (a nie zaciśniętą, jak pięść), z otwartą słowiańską duszą… Nawet jeśli dam panu w twarz, to lepiej z otwartej dłoni niż..

Marijanas Visnevskis: … niż z pięści. (Śmiech)

Aleksander Aleksyechik: Tak przedstawiam metodę swoim współpracownikom. Tak o niej opowiadam pacjentom.

Marijanas Visnevskis: Jakie ma główne zasady? 

Aleksander Aleksyechik: Jej główne zasady to przyjęcie. Prawda. Potem działanie/aktywność. Następnie bardzo ważna jest wolność. W domu czy w pracy nie może być pan do końca sobą, złościć się wtedy, kiedy pan tylko zechce, pokazać wszystkie emocje, ale na oddziale/podczas terapii ma pan pełną swobodę w wyrażaniu siebie. A jeśli zajdzie taka potrzeba, później wszystko wyjaśnić, przeprosić w działaniu. Podsumowując, to są główne zasady. Przyjęcie. Prawda. Wolność. Działanie. I bezpieczeństwo.

Marijanas Visnevskis: Kto może się ta metoda posługiwać?

Aleksander Aleksyechik: To teraz będzie krótko, w przeciwieństwie do długiej odpowiedzi na pierwsze pytanie. Kto może się tą metoda posługiwać… Po pierwsze, sami chorzy. I to jest dla nich ważne. W różnym stopniu. Następnie, inni chorzy, którzy wspierają chorych. Dzięki temu pomagają chorym, ale też oddziałują na siebie. Siostry. Psychologowie. Lekarze.

Marijanas Visnevskis: Dla jakiego typu pacjenta ta metoda jest najlepsza?

Aleksander Aleksyechik: Typy nie są najważniejsze. Najbardziej pasuje ona do pacjentów, którzy są dość chorzy. Oczywiście nie mówię o pacjentach z psychozami, bo w takich przypadkach najpierw potrzebne jest działanie farmakologiczne i zmniejszenie psychozy. Tej metody używam wtedy, gdy pacjent orientuje się w swojej sytuacji i chce się wyleczyć. Najlepiej pracuje mi się z pacjentami z nerwicami. Ale również pracuję z pacjentami, którzy mają psychopatię. A nawet z pacjentami z psychozą, jeśli pacjent jest choć trochę krytyczny. Jeśli pacjent z psychozą rozróżnia świat wewnętrzny od zewnętrznego, jeśli rozumie, że jego świat wewnętrzny wpływa na jego postrzeganie, to podejmuje z nim pracę. Pacjenci z halucynacjami… O tym napisałem książkę. Rozmawiam z pacjentem. On mi mówi, że słyszy głosy, a ja, że „my ich nie słyszymy”. Czyli, że w obiektywnym zewnętrznym świecie ich nie ma.. Wyjaśniam pacjentowi, że halucynacje, to taka forma snów. To nie są pełne sny, tylko sny od tego, co kiedyś usłyszał.

Chyba najważniejsze jest to, żeby pacjent siebie postrzegał jako chorego i chciał iść do psychiatry. Żeby nie traktował psychiatry, jak specjalistę, który na pewno znajdzie mu chorobę. Który położy go na oddziale psychiatrycznym, bo tak chciała jego rodzina. Pacjent musi chcieć się leczyć, zaufać mi, że wiem, co robię.

Najlepiej, gdy pacjent jest chory, rozumie, że jest chory i aktywnie szuka pomocy. Dobrze by było, gdyby mi uwierzył. Nie na ślepo, jak wierzy się w Boga. Ale na podstawie rozmów i moich działań rozumiał, że moim celem jest mu pomóc.

Marijanas Visnevskis: Prosimy o kilka słów zaproszenia Polaków na Pana warsztat.  

Aleksander Aleksyechik: Trudno mi mówić do ludzi, których nie widzę, których nie znam. Ale jeśli już miałbym coś przekazać, to powiem to, co moim pacjentom, którzy mnie pytają, czy im pomogę. Wtedy zawsze odpowiadam, że to, co mogę zagwarantować, to że nie zaszkodzę. (Śmieje się.) Ja nie zaszkodzę, ale również moi współpracownicy nie zaszkodzą.

Mamy teraz na oddziale kilka osób, które są psychicznie chorzy, słyszą głosy, byli agresywni, teraz bywają agresywni. Nawet im powiedziałem, że leczenie na oddziale, na pewno im nie zaszkodzi. Ponadto nie przeżyją niczego, co mogłoby im zaszkodzić. Ale nie mogę zagwarantować, na ile będę pożyteczny, jeśli nie znam, nie leczyłem danej osoby.

Mogę za to powiedzieć, że najczęściej pomagam swoim pacjentom. Mogę również powiedzieć, ze ludzie którzy przyjeżdżają do mnie na seminaria są mi wdzięczni. Kiedyś dostałem taką informację od uczestnika, że pobyt na moim trzydniowym seminarium dał temu uczestnikowi tyle doświadczenia, co pół roku pracy. Zdarzają się też tacy, którzy oceniają takie seminarium na 5-10 lat doświadczenia, ale nie wszyscy uczestnicy tak twierdzą.

Odwołując się do historii… Józef Piłsudski mawiał, że Polska jest jak owieczka. Wszystko, co dobre, to na Kresach, a w Warszawie, w środku Polski – pusto. Jestem człowiekiem z Kresów… (Śmieje się.) Być może, spotkanie się z Kresami (w mojej osobie) będzie dla uczestników ciekawym doświadczeniem. Chyba tak mogę zachęcić uczestników.

Marijanas Visnevskis: Spoglądam na zdjęcia uczestników z corocznych konferencji… Ile już ich tutaj było?

Aleksander Aleksyechik: Odbyły się już 43 konferencje.

Marijanas Visnevskis: Czterdzieści trzy lata z rzędu… Tyle ludzi wdzięcznych. I ostatnie pytanie. Jakie zasady obowiązują na pana oddziale w pracy, w leczeniu pacjenta? 

Aleksander Aleksyechik: Częściowo odpowiedzieli już moi koledzy (rozmowa z terapeutami tutaj: https://provocare.pl/rozmowa-z-terapeutami-wspolpracujacymi-z-a-e-aleksyechikiem/). Ale jeśli miałbym opisać w skrócie, to rodzinne. Musi być ojciec, matka. No, u mnie wychodzi, że kilka matek. Widział pan nasze siostry? Jakbym miał powiedzieć, która z matek jest najlepsza, to na pewno siostra Jolanta. Niestety nie mówi po polsku. Jeśli siostry uznać za matki, to byłem wielokrotnie „żonaty”. (Śmieje się). Ale są też ciotki.

Żyjemy tutaj rodzinnie, jak w rodzinie. W rodzinie odnajdziemy wszystkie procesy psychologiczne. W rodzinie dzieją się konflikty. Nie mówię tu o problemach z administracją, ale o konfliktach w zespole. My się na nie cieszymy, bo dzięki nim możemy się rozwijać, jako zespół i jednostki. Andrius o tym wspominał (Andrius Jancziauskas – przyp. red.). Najlepszą przestrzenią dla konfliktu jest rodzina. Nie wynoszę konfliktów na zewnątrz, do dyrekcji, czy ministerstwa. Nic dobrego nie przyniosło by to oddziałowi. Z drugiej strony brak konfliktów w zespole, na oddziale byłby jak „goły mur”. Na zewnątrz wszystko wygląda ładnie, ale wewnątrz oddział byłby martwy.

Mógłbym narzekać, że pieniądze przez państwo rozdzielane są w sposób niewłaściwy, a jak już trafią w dobry obszar działań, to wydatkowane są niekorzystnie… Jednak mi się udało zrealizować, ten oddział, tak jak chciałem. W rodzinny sposób. Nie jest nam łatwo, ale działamy i czujemy satysfakcję. To, co chciałbym, aby w Polsce uczestnicy warsztatu dostali, to odrobinę tej naszej rodzinnej atmosfery. Za to w zamian chciałbym pokazać, jak dobrzy są moi współpracownicy, bo oni się nie chwalą, nie robią sobie reklamy. Choć na to zasługują.

Wywiad przeprowadził Marijanas Visnevskis. Transkrypcję tekstu wykonała Katarzyna Sitkiewicz.

 

 

Biblioteka

Powiązane wpisy

Prowokatywność w pracy trenera czym jest?

Prowokatywność w pracy trenera czym jest?

Pytania i odpowiedzi jakie postawili przed sobą Marcin Skorodzień i Joanna Czarnecka tworząc warsztaty z zastosowania metod prowokatywnych w pracy trenera. Artykuł powstał na bazie odpowiedzi udzielonych przez Marcina – trenera, coacha, szefa zespołu trenerskiego, wewnętrznego dużej ogólnopolskiej firmy.