Fundacja Provocare

Terapia Życiem – fragment książki cz. 1

Co do mojego rozdziału w tej książce… Po raz pierwszy próbuję omówić wszystkie  podstawowe nurty Intensywnego Życia Terapeutycznego. Możliwe jest to tylko w skróconej wersji. Dzięki tej próbie można zobaczyć spójność Życia Terapeutycznego[1]. Jak przejawiają się w nim uduchowienie i pełnia uczuć. Poznaje się je, nieco bardziej niż zazwyczaj jest to możliwe w narracji teoretycznej, nieosiągalne…

Źródła

Powiedzenie głosi, że sztuka życia nie w tym, żeby życiu dodać lat, lecz żeby do lat dodać życia. Lubię dodawać, i ducha, i wieczności. Co można zrobić, żeby dodać, napełnić, wnieść ducha do źródła mojej historii, psychoterapii życiem?

Wszystko rozpoczęło się od spostrzeżenia pewnego faktu. Czas w życiu, w którym rozpoczyna się choroba, warunki, jakie towarzyszą powstawaniu choroby okazywały się ważniejsze niż moja sztuka lekarska. Po zachorowaniu, ludzie nabierali życia, otwierali się, stawali się bardziej uduchowieni i jednocześnie bardziej naturalni, powracali do siebie. Kiedy przypominam sobie niektórych kierowników (menedżerów), których prowadziłem, stawali się bardziej ludzcy.

Ta psychiczna, wewnętrzna, społeczna, patologia ogółu i jednostki, także i mnie jako lekarza, psychiatrę, psychoterapeutę, mężczyznę, człowieka, syna nie tyle z-muszała, ile na-stawiała do bycia sobą, innym[2], do bycia samo-dzielnym, jak i wspólnym. Nie być częścią “My”, ale mieć to “My” jako część mojego “Ja”. To “My” jednoczyło moje “Ja”, ale nie z zewnątrz, a od wewnąt rz. Dopiero potem, oczywiście, na zewnątrz… Pacjent – jest częścią mnie. Ja biorę w nim udział. Praca – część mnie, nie ja jestem częścią pracy. Szpital – część mnie, nie ja – częścią szpitala. Społeczeństwo, kultura, historia – są częścią mnie, nie ja – ich częścią. Ile dużych i wartościowych części było i jest we mnie… Ile wspólnego z pacjentami. Ile żyć. Ile życia. Życia realnego, aktywnego i sprawczego. Wszystko to, nie tylko kumulowało się, lecz mnożyło się. Pacjenci, nauczyciele, koledzy, dla których rzeczywistością były: “przy Polakach”, “przed wojną”, “za cara”, “za czasów Wielkiego Terroru”, “za czasów Niemców”, “przed rewolucją”, “A. D.”[3]… Życie nie tylko nauczone, jak też wyuczone, wymuszone…

Przypomina mi się jeden z moich pacjentów i nauczycieli, o którym wcześniej nie wspominałem – ksiądz Bronius Strazdas (Salakas, Birzai). Duża część mojego Ja!… Co za obraz i podobieństwo spójności i świętości! Co za wierność Słowu! Życie nie od urodzenia do śmierci, ale od Adama i po Sąd Ostateczny.

Tak się układało, że razem z moimi pacjentami, nie tyle się przeciwstawiałem (chociaż i to też się zdarzało) temu życiu, ile przed-stawiałem się, brałem udział w nim, chorowałem z nimi, byłem w chorobie, nabierałem odporności, wytrwałości, godności.

Życie całościowe, leczące, intensywne, napięte. Takie jest też leczenie. Od samego początku samodzielne, jak i osadzone, nieustne, niewerbalne, tym bardziej nie niewidoczne, niewirtualne – jak to teraz się mówi.

Wystarczająco wcześnie u-pewniłem się[4], pojąłem, prze-widziałem powierzchowność terapii przeintelektualizowanej poprzez “świadomość początkową” zamiast z-rozumienia, które jest w-spólne, współ-czulne, wspólne, prawdziwe, nie klasowe. Upewniłem się też w “powierzchowności” nieokreślonego, bezgranicznie nieświadomego, wysuwającego roszczenia na rolę duszy i instynktów wysuwających roszczenie na rolę Ducha.

Chociaż, oczywiście, dla wielu może stanowić to ćwiczenie, ćwiczenie umysłu, wyobrażenia, odpoczynku od rzeczywistości, od ideowości świadomego, przesadnie świadomego. Wielu psychoterapeutów i ich pacjentów podążają za takimi psychoterapiami, popadając z jednej skrajności –  radzieckiej “racjonalnej” psychoterapii w inną skrajność – irracjonalności. Ani w pierwszym przypadku nie byli sobą, ani nie będą też w drugim. Chciałbym zacytować W. W. Nabokowa: “Gorzej niż psychoanaliza, to tylko bolszewizm!”. Na szczęście przechorowałem obie, jak szczepionkę przeciwko ospie, niż jak samą ospę. Chociaż z niektórymi pacjentami poważnie chorowałem i wracałem z nimi do zdrowia, przechodząc przez kryzysy, jak to przy zapaleniu płuc.

Okazało się, że lepiej żyć w pełni: nie trzymając się idei, nie “świadomie”, nie “emocjonalnie”, nie “żarliwie”, nie “swobodnie”, nie “nie świadomie”… I chorować, i zdrowieć po swojemu, w pełni. Chorować “z duszą”, “z duchem”. Zdrowieć też z duszą, z duchem. Chorować i zdrowieć trzeba nie tylko ze swoim “Ja”, a razem z “My”, “On”, “Ona”, “Oni” w sobie i poza za sobą… Podobne są źródła i historia z Intensywną Wiarą Terapeutyczną. “Komunistyczna wiara” moja i moich pacjentów była “gazetowa”, “książkowa”, “faryzejska”. Bez żywego świadectwa. Bez żywego przekazania. Wiara w cuda zwydarzające, nie w cuda zdarzające. Nie branie udziału w cudach. “Mój Boże!” Nie “Ojcze!”, “Matko Boska!”, “Ojcze mój!, Synu mój!”. Wysłane do mnie przez Boga. Ich obraz i podobieństwo Boga.

Wiarę trzeba było przy-swoić, zaświadczyć, podzielić się nią jako Prawdą, Drogą i Życiem. Jest to – trud, praca, przejście przez cierpienie. Intensywne Uzdrawiające Czytanie – Biblioterapia. Droga: od mieszkańca najbardziej czytającego kraju, ale czytającego cudze “nie wiadomo co”, po czytających swoje, własne, dla samego siebie właściwego: chorobę, przyczyny, drogę do choroby i z powrotem, do śmierci i z powrotem, do własnych korzeni i do własnych szczytów.

Intensywna Terapeutyczna Superwizja. Nie obserwacja, ale świadectwo. Patrzenie “z”, z innym obecnym, z duszą, z duchem…

Intensywna Terapeutyczna Wspólnota. Od małej grupy, rodziny do psychoterapeutycznej separacji. Od obcowania z dalekimi – do rozmowy z bliskimi, oswajania wśród bliskich, oswajania bliskich, oswajania siebie. Od wspólnoty poranionych, ale zdrowiejących. Od siebie raniącego – ku sobie kruchym, rannym. Do społeczności rannych, ale zdrowiejących. Od społeczeństwa ku w-spólnocie.

Tak wygląda mój abstrakcyjny, naukowy obraz mojego zawodu, mojej twórczości. Nie powiem, że jestem zadowolony z tego obrazu. Możliwie, że na dzień dzisiejszy, opisuję to najlepiej jak potrafię. Ale z całą pewnością nie jestem nim zadowolony w pełni.

Oczywiście, psychoterapia – to nie tylko moja sprawa. To też nasza sprawa. I Boga też. Dzieło boga… Ale to bardzo osobista sprawa. Sprawa, która nie może być bez twarzy. Przeszywająco osobista. Osobowościowa. Sprawa, która przenika mnie od Adama po Wielki Sąd. Od znanych mi przodków po nieznanych na razie potomków. Od nauczycieli po uczniów. Od rodziców moich pacjentów do uczniów moich uczniów. Przenika przez, poczynając rodziców moich pacjentów, którzy wyrażali swoją miłość w sposób nie tak, po dzieci moich pacjentów, którzy przyjmują miłość nie tak… Wszystkiego nie da się omówić… Ale trzeba powiedzieć o czymś bardzo osobistym. Pochodzenie. O przodkach, których znam “ze źródła”, których pamiętam, którymi żyłem do tej pory i żyję nadal… Pochodzenie godne pozazdroszczenia. Pradziadkowie i dziadkowie niestrudzenie zarabiali na chleb nie tylko dla siebie, także dla innych… Na przykład, dziadek ze strony ojca miał 200 desiatin[5] dobrego kawałka ziemi. Władzę też mieli. W dobrym znaczeniu tego słowa: władza, która od Boga, od dzieła. W granicach okręgu, wsi, zakładu… Ten nadzwyczajny dobrobyt i pozostałość ziemskiego majątku, którego nie utracili nawet przy władzy sowieckiej, co prawda obaj dziadkowie nie dożyli do 1937 r.

Odczuwam, ile z tego, co mam w woli, władzy i materii, mam po nich. Instynkty, zdolność dostosowania się, wytrzymałość kręgosłupa, siłę, lekkość rąk… Duch, duszę, umysł, pamięć, emocje, czucie, miłość, uważność, ostrożność – to pochodzi bardziej od naszej rodziny: ojciec, mama, siostra, ciocia, wujek… Nasza rodzina, także i moja. Rodzina godna pozazdroszczenia… Wszyscy są lekarzami, oprócz mojej cioci. Zawsze w centrum życia, w centrum problemów, bardziej cudzych niż swoich. Dziadek ze strony ojca… Właściciel… Radny dużej wsi… Po rewolucji powiedział swoim synom, zanim jeszcze się rozpoczęła kolektywizacja: “Możecie już uznać, że nie macie żadnego gospodarstwa. Że odsprzedałem ziemię, żeby móc dać wam edukację, dającą szlachectwo osobiste… Takie, za które was nie zabiją i którego nikt wam nie odbierze… Szlachectwo umysłowe…”. Dwaj synowie zostali inżynierami. Dwaj – lekarzami. Obaj inżynierowie zmarli podczas wojny. Lekarze przeżyli… Pierwszy nabór Mińskiego Instytutu Medycznego z moskiewską profesurą… Lekarz ogólny na prowincji. Chirurg. Asystent na wydziale ogólnej chirurgii i anatomii topograficznej. Profesor. Więzień obozów koncentracyjnych  w Polsce, niemieckim i radzieckim. Kierownik oddziału. Lekarz w ośrodku dla niepełnosprawnych ze schorzeniami psychicznymi… Maksymalny kontakt z najbardziej straumatyzowaną epoką, w najbardziej wrażliwych miejscach…

To on mi powiedział, że jako lekarz miał do czynienie z dżumą traumy fizycznej (jak i duchową), a ja najprawdopodobniej będę mieć do czynienia z dżumą traumy duchowej/duszy…

To on opowiadał mi, czego oczekiwali od wieku XX, a co ten wiek przyniósł. Jakimi ludzi się wydawali, a jakimi się okazali. Na co “nas było stać”. Jaka jest różnica pomiędzy słowem a działaniem.

I w tym morzu zła, krainie demonów (wg Dostojewskiego), ojciec był w stanie znienawidzić tylko jedną osobę. On mógł się rozzłościć na wielu ludzi, o wiele więcej ludzi kochał, był cierpliwy i czuły wobec wielu… I żył w oceanie dobra, które tworzył… Tworzył go, z tego “co miał pod ręką” – zła, którego było zanadto… Tworzył cuda, których sam osobiście nie uznawał za cuda… Po części dlatego, że tworzyły się dla niego, obok niego… I pokazywał to, czego bez niego nigdy by nie zobaczyli…

Pamiętam, kiedy byłem dzieckiem, w chwili dziecięcej słabości, jakieś dziecięcej rozpaczy, powiedział do mnie, że mogę się nie martwić: że już mam zasługi, że już uratowałem więcej niż setki ludzi…

– Wiesz, w roku 1941 w niemieckim obozie koncentracyjnym… Źle mi… Inni mają gorzej… Mógłbym uratować niektórych, gdybym wcześniej pomyślał, żeby uratować przynajmniej narzędzia chirurgiczne… Wydaje się, że nie da się przez to wszystko przejść… Ale przypominam sobie Ciebie, jak miałeś półtora roku… Jak Ty beze mnie… I przeżyłem… Uratowałeś mnie… Wiesz, ile potem ludzi zoperowałem? Ilu uratowałem?…

Wiadomo, będąc świadkiem, znajdując się u źródła nie miałem innego wyjścia niż zainteresować się medycyną i osobiście zająć się cudami…

I to, że teraz wspominam o ojcu, to nie są wspomnienia. To źródło, które ma nieustannie na mnie wpływ, nawet jeżeli ja sam, o tym nie pamiętam. To nie jest początek… To początek początków… To urzeczywistnienie możliwego… Urzeczywistnienie idei Bożej, rozpoczętej moim ojcem we mnie, ze mną za pomocą Boga i w czasie, wtedy, i kontynuującego po wsze czasy.

Kontynuując, nie da się nie przywołać jeszcze kilku wydarzeń, chociaż chciałbym już się zatrzymać…

Po pięciu latach zapytałem ojca, dlaczego nie jest generałem? Przecież zaczął na wojnie, jako podpułkownik służb medycznych, naczelny szpitala? Zapytał mnie, czy zdaję sobie sprawę, ilu żołnierzy musi wysłać na drugi świat podpułkownik zanim otrzyma stopień generała?

– Ale przecież nie jesteś generałem sił lądowych!

– A czy masz pojęcie, czym jest oddział odbioru i segregacji, gdzie musisz dokonać wyboru kogo uratować, a kogo zostawić na śmierć? Dla mnie każda gwiazda na epolecie była zbyt ciężka…

Po kolejnych dziesięciu latach zapytałem ojca, dlaczego jest tylko kierownikiem oddziału zamiast dyrektorem szpitalu?

– Nie potrzebuję większej władzy niż już mam… Mój dyrektor pracuje u mnie na pół etatu jako chirurg. Wiesz, on nie posiada władzy, on jest podwładnym. Jak tylko masz ciut więcej władzy, niż rzeczywiście potrzebujesz – ona zaczyna mieć Ciebie… Wiesz, że car Mikołaj II nie chciał być następcą tronu…

Po trzydziestu latach. kiedy już byłem prawdziwym, doświadczonym psychiatrą, a ojciec emerytem, “nienadającym” się do pracy przy stole chirurgicznym, to żeby czymś się zająć, zaczął pracę w domu niepełnosprawnych psychicznie. Odwiedziłem kilka razy tego “młodego”, “niedoświadczonego” psychiatrę… I za każdym razem czułem się, jak młody i niedoświadczony, otrzymujący dar ojcowskiego, nieśmiertelnego doświadczenia.

Kiedyś powiedział: “Ty, chyba, nigdy duszy nie widziałeś. Choć, ci pokażę. Załóż biały fartuch… Pół roku temu przywieźli dwudziestosiedmiolatka… Ma poziom rozwoju umysłowego trzy-czterolatka… Rodzice opiekowali się nim w domu póki nie umarli… Dla siostry stanowił ciężar, kilka lat trzymała go w zimnie i głodzie, w pomieszczeniu z bydłem… Potem skierowali go do nas… Tu ma ciepło. I czysto. Nabrał na wadze 10 kg… Ogląda telewizję… Z domu zabrali go dwaj mężczyźni w białych fartuchach… Zobacz, co zrobi, jak nas zauważy…”. Biedak od razu rzucił się do nas z krzykiem: “Do domu… Do domu… Do domu…”.

– Posłuchaj, zobacz: nie tylko chlebem żyje człowiek…

I będąc obok ojca usłyszałem i zobaczyłem duszę tego młodego mężczyzny, moją, ojca i całe nasze życie i nasz zawód medyczny w całej jego istocie… “Dla Freuda nie ma tam zajęcia” – naśladując W. Wysockiego…

Czy mój ojciec był aniołem? Dzięki Bogu, nie!

Mam do niego żal… Jak i on – do Boga. Nie miał – chociaż już 32 lata jak odszedł – a mam.

Anioł nie mógłby poznać zła tak dobrze. Osobiście. I przekształcić je w dobro… I przekazać mi tę umiejętność… I uczyć do tej pory… Kiedy odczuwam trudność, słyszę, widzę, czuję, jakby on postąpił w danej sytuacji…

Fragment książki Aleksandra Alekseychika. Tłumaczenie wykonała Erica Kim, redakcję Katarzyna Sitkiewicz.

[1] Intensywne życie Terapeutyczne nazywane również jest Życiem Terapeutycznym. Stosuje się dla niegó również skrótowiec ITL.

[2] W tym wyrażeniu w języku rosyjskim następuje gra. Wyraz „inny” zawiera część morfologiczną wyrazu „przyjaciel”.

[3] A.D. to skrótowiec od anno domini ( z jęz. łać. roku pańskiego).

[4] U-pewniłem się, to w języku rosyjskim wyraz w którym zawarty jest drugi oznaczający biedę, ubóstwo. Podkreślając ten wyraz autor przekazuje, że pewność zyskał również dzięki temu, że doświadczył trudnych chwil (biedy) .

[5] 1desiatina = 2.7 akra

Scroll to Top