Joanna Czarnecka jaka jest każdy widzi. Mała czarna. Rozmyśla. O prowokatywności, biznesie, byciu człowiekiem również.To czasem da się usłyszeć. Dla tych co nie mieli okazji odrobina transkrypcji. Oczywiście w kontekście prowokatywności.
Jak się czujecie ze świadomością, że jesteście wśród nielicznych, którzy obalają mity dotyczące prowokatywności?
JO: Obalamy co? Mity? O nie!!! Mity zawsze były potrzebne ludziom by mogli żyć spokojnie. By mogli mieć w co wierzyć, czego się bać lub czemu ufać. My jedynie robimy to w co wierzymy, w zgodzie z tym co jest prowokatywnością według zasad i etyki tej metody. Jeśli to co robimy nazwiesz procesem promocji, edukacji, wzmacnia (czy to coachingowego, terapeutycznego czy trenerskiego) ludzi to w pełni się z Tobą zgodzę. Jeśli powiesz że w wyniku naszych działań część mitów i błędnych przekonań dotyczących prowokatywności ulega zniwelowaniu, obaleniu lub zmianie – to się z Tobą zgodzę. Na szczęście lub nie szczęście wyrośliśmy już z przekonania że za wszelką cenę musimy „nawrócić grzeszników” ukazując co jest czym i dlaczego. Nie oznacza to, że nie zależy nam na tym. Zależy: stąd badania nad metodą, wymiana doświadczeń i współpraca z tymi którzy posługują się tą metodą w swojej pracy oraz wszelkie inne działania wspierające profesjonalne i etyczne stosowanie metody przez ludzi. Natomiast nie jest naszym celem prowadzenie świętej wojny z „niewiernymi” lub obalanie „grzesznych bożków”, które fakt faktem psują prowokatywności opinię. Każda metoda i zawód ma swoje białe i ciemne owce.
Ok, więc wasze działania obalają błędne przekonania i mity dotyczące metody. Jak się z tym czujecie?
JO: nie mogę mówić za Norberta, czy pozostałych członków zespołu. Mogę jedynie powiedzieć w swoimi imieniu. Mam poczucie, że jeżeli nasze działania wspierają ludzi, jeśli daje im to co robimy coś dobrego – to jest najpiękniejsze co możemy robić. Czasami ludzie do nas dzwonią i mówią „chciałabym przyjechać do was na trening, ale nie mam tyle pieniędzy … a czuję że ta metoda wesprze moich klientów, pacjentów”. Zawsze się uśmiecham wówczas do osoby po drugiej strony telefonu (lub maila) i mówię (piszę): rozumiem, więc daj znać jak już będziesz bogata lub gdy będziesz umiała zadbać nie tylko o klientów (pacjentów) i nasz zarobek, ale także o siebie. Wtedy najczęściej się oboje śmiejemy, bo ludzie załapują, że czasami warto zapytać czy można coś poradzić na to, lub poprosić o wsparcie (pomoc).
Chcesz powiedzieć, że czasami pracujecie za darmo?
JO: Chłopaki z Zakładu Poprawczego w jakim miałam przyjemność pracować mawiali, że „za darmo nawet w pysk nie dostaniesz”.
Nie zgodzę się z Tobą. Nie raz słyszy się że pobity został ktoś za nic, bo np. nie tak się spojrzał, albo dlatego że komuś się zachciało kogoś pobić.
JO: Złapię Cię za słowa „pobity został ktoś za nic, bo np. nie tak się spojrzał, albo dlatego, że komuś się zachciało kogoś pobić”. Czyli jednak za coś: za spojrzenie lub zachęć i potrzebę w oprawcy ataku lub wyładowania się. Nie wierzę w działania rozwojowe dawane ludziom za darmo. Wspólnie zawsze można wynaleźć sposób odpłaty (zapłaty). Widzisz po prostu czasami zaskoczeniem jest dla ludzi, że zapominają o najprostszej formie współpracy i komunikacji jaką jest prośba o wsparcie, informacje i pytanie o możliwości. Chyba za bardzo weszliśmy w świat gdzie dominują hasła typu: „bądź silny i walcz”, a skoro jesteś zawodowcem lub w „biznesie” to nie możesz prosić, nie możesz pytać o pomoc, nie możesz pokazać „słabości”. Na szczęście nie wszyscy zapomnieli i nie zawsze zapominają….
Kontroweryjne stwierdzenie.
J0: Kontrowersyjne jest dla mnie bardziej to, że czasami ludzie mówić „oj nie… nie pomagaj mi.. to miłe , ale przecież to twój zawód”. Tak – to mój zawód. No i…? poza zawodowstwem liczy się człowieczeństwo, albo jak wolisz bycie człowiekiem dla człowieka. Kontrowersyjne jest to, że ludzie pracujący jako coachowie, trenerzy czy osoby pracujące w zawodach pomocowych sami mają trudność z proszeniem i przyjmowaniem pomocy. Kontrowersyjne jest to że część zawodowców zapomina o własnej pokorze wobec własnej mocy i słabości, wobec swoich możliwości, potrzeb i braków. Kontrowersyjne jest to, że ludzie nazywają czasami prowokatywnością to co jest czystą prowokację, która zamiast wspierać buduje poczucie niższości, ataku lub zranienia. Kontrowersyjne jest to, że czasami tylko deklaratywnie ludzie w procesie wsparcia mówią „jestem ciekawy i uważny tego co mówi i robi mój klient”. Kontrowersyjne jest dla mnie to, że czasami obserwuje ludzi pomocowych, którzy bawią się w Boga, zapominając, że są tylko ludźmi.
Zgadzam się z Tobą. A wracając do prowokatywności, czy tylko tą metodą pracujecie?
JO: wszystko zależy od tego z kim pracujemy i co jest potrzebne klientowi / pacjentowi. Nie jesteśmy ortodoksami. Pani profesor Sekułowicz nauczyła mnie kiedyś pojęcia eklektyczne wsparcie dziecka zagrożonego. Uczyła nas – studentów – o tym gdy dopiero zaczynało się mówić na Dolnym Śl. o eklektycznym wspieraniu w procesie terapii (mimo że o wiele wcześniej już tak specjaliści pracowali). Gdy myślę o naszej pracy to myślę, że pracujemy ekelektycznie wspierając ludzi w zagrożeniu. Stan potrzeby zmiany, rozwoju, jest swoistym zagrożeniem dla umysłu ty, że pojawi się coś nowego, innego lub będzie trzeba inaczej zacząć myśleć / działać.
Ale pracujecie też czysto prowokatywnie?
JO: Tak. Jeśli tego potrzebuje osoba. Często ludzie przychodzą właśnie przez to, że wiedzą jak pracujemy. Czasami też przychodzą z celem „no to pokaż mi; maleńka co to jest ta prowokatywność”. Wtedy czasami największą prowokacją jest brak prowokacji bo on nie przyszedł nic w sobie odkryć lub zmienić tylko by zmierzyć się ze mną, lub z metodą lub z swoją „mądrością” dotyczącą wiedzy coachingowej czy przekonań własnych dotyczących prowokatywności. Właśnie sobie coś uzmysłowiłam mierzyć się przychodzą coachowie a nie terapeuci. Hym…
Jak myślisz dlaczego?
JO: nie wiem, nie zastanawiam się nad tym. Może dlatego dopiero teraz to do mnie dotarło. Terapeuci najczęściej przychodzą porozmawiać o swoich pacjentach i możliwościach wsparcia ich tą metodą. Nie oceniam takiego działania. Myślę, że nawet takie „mierzenie się” prowadzi do czegoś dobrego.