Fundacja Provocare

Gdy wydaje Ci się, że wiesz lepiej – prowokatywna praca z parami

Joanna Czarnecka w dialogu z Kamilem Perończykiem


ProvoTime: Czego prowokatywność wymaga od terapeuty w pracy z parami?

Kamil: Jednej z najtrudniejszych rzeczy na świecie, to znaczy bycia człowiekiem i swoistego rodzaju ciekawości pacjenta tego, z czym się mierzy. Kiedyś zakładałem, że częścią pracy terapeutycznej jest taka trochę detektywistyczna ciekawość odnalezienia czy odsłonięcia czegoś. Trochę odegrania roli bardzo sprytnego Sherloka Holmsa – na zasadzie, że ja tą moją ciekawością, wiedzą i informacjami, o których ja już wiem, a pacjent jeszcze nie, zrobię takie „tadam! Proszę bardzo…oto moja wiedza którą pozyskałem od Ciebie moimi sprytnymi psychoterapeutycznymi metodami”. Nie mogłem się bardziej mylić, bo wygląda to zupełnie inaczej.

Prowokatywność pobudza ciekawość, poprzez którą możemy zgłębiać problemy pary. Jako terapeuta poprzez pokazywanie swojego zaciekawienia naturalnym, codziennym, do którego jest przyzwyczajony, zachowaniem pacjenta (w jego ocenie – czymś dla niego normalnym) zaciekawiam go nim samym. Czasami poprzez absurd możemy różne zachowania podać w sposób intrygujący i pozwalający im przyjrzeć się temu w sposób konfrontujący, ale nie inwazyjny i podjąć decyzję, co z tym robić.

Jako psychoterapeuta psychodynamiczny, w pracy indywidualnej wykorzystuję model terapii oparty na przeniesieniu/przeciwprzeniesieniu. Natomiast gdy w gabinecie są już dwie osoby (poza mną) to byłbym zmuszony w myśl tej teorii analizować dwa przeciwprzeniesienia – na panią i na pana, chyba że jest to para jednopłciowa, to wtedy na członków tej pary. I byłoby diabelnie trudne to przeciwprzeniesienie w sobie rozeznawać,  analizować i żeby oddawać je parze w tym samym czasie. I wtedy stosuję prowokatywność. Rozpoczyna się dialog z parą w kontekście wyczuwania tego, co moglibyśmy sobie roboczo nazwać przeciwprzeniesieniem –podania im takiej interpretacji, którą (w myśl prowokatywności) oni już o sobie pomyśleli czy poczuli, a którą mogliby chcieć, lub nie chcieć, powiedzieć sobie.

Joanna: Tak, sobie samemu – głośno a nie tylko w myślach i sobie wzajemnie – jako budowanie otwartego dialogu, który pozwala obu stronom na prawdziwość i szczerość w kontakcie. Tym samym umożliwia niwelowanie wewnętrznych frustracji i błędnych założeń, które mogą bardziej niszczyć dany związek i samą osobę w tym związku, niż działania jakie mają lub mogłyby mieć miejsce.

Kamil:  Ważne jest w moim poczuciu i warte zaznaczenia to, jaki warsztat prowokatywny odebrał terapeuta, czy psychoterapeuta, z tą parą pracujący. Istotny jest osobowościowy i empatyczny czynnik prowadzącego, który miałby tę prowokatywność zastosować – właściwą do właściwego momentu.

Joanna: Ważne jest, aby prowadzący miał świadomość, że etyka pracy prowokatywnej nie pozwala mu działać w sytuacji gdy nie czuje życzliwości do danego człowieka lub ludzi, ani gdy ma z góry założony „plan uzdrowienia” dla pacjentów – w tym przypadku dla pary. Zadaniem terapeuty w prowokatywności jest nie tyle bycie mędrcem wobec pacjentów i ich problemów, co „tancerzem” – zapraszającym parę do tańca. Tańca, w którym prowadzenie przechodzi z osoby na osobę. Dzięki czemu jest on partnerskim kontaktem pomiędzy jego uczestnikami. W takim tańcu para na nowo uczy się dialogu, kontaktu i bycia razem. Celem jest więc nie tyle dotarcie gdzieś konkretnie, co zrozumienie czego oboje obecnie chcemy od siebie wzajemnie, od siebie samych w tej relacji, odkrycie i docenienie mechaniki kontaktu, jaka jest między nimi, siły emocji i powodu ich powstawania oraz zbudowanie nowego sposobu działania (reagowania) i myślenia wobec danej sytuacji, samego siebie, drugiej osoby czy związku jako całości.  

Kamil: No właśnie. Mam takie poczucie, że pary najczęściej zgłaszają się do mojego gabinetu z szeroko rozumianym błędem w komunikacji pt. „nie umiemy ze sobą rozmawiać”, „trochę jestem rozczarowany związkiem” (jeżeli potrafią tak to nazwać to tak o tym mówią), „trochę jestem rozczarowany, trochę moje oczekiwania nie są realizowane, trochę chciałbym inaczej i zrób coś pan z tym”, a także przychodzą pary mające jakąś trudność w swoim życiu seksualnym, w szerokim rozumieniu intymności.

Joanna: U mnie dodatkowo „lądują” w sytuacji, gdy jedno z nich odkrywa że drugie je zdradza, lub  gdy okazuje się że jedno z nich jest śmiertelnie chore i nie wiedzą jak o tym rozmawiać, ani co z tym zrobić. Spotykam też pary, które są w kryzysie lub postanawiają się rozwieść i nie wiedzą jak to zrobić, by było to z najmniejszą szkodą dla nich samych i dla dzieci. W każdym z tych przypadków pracuję stosując prowokatywność w różnych wariantach: interwencyjnie, elementami wprowadzając w proces na zasadach eklektyczności metod, albo pracując prowokatywnie całą sesję. Każda para to inny czas wprowadzania, wpuszczania prowokatywności w proces i inny powód, znaczenie czy potrzeba dodania tej „przyprawy”.

Kamil: Bardzo ważną, istotną rzeczą jest to, jakie podejście mamy jako terapeuci i psychoterapeuci do seksualności. Do seksualności własnej, ale mam tu na myśli postrzeganie przez ten pryzmat seksualności naszych pacjentów (klientów) i ogólnie tematu seksu. Prowokatywność moim zdaniem świetnie do tego pasuje i ułatwia rozpoczęcie rozmowy na temat seksu. Są różne szkoły seksuologiczne i terapeutyczne mówiące o tym, jak się powinno rozmawiać o seksie, ale mam ważenie że prowokatywnosć nadaje pewnej lekkości, pozwala w sposób nieinwazyjny przełamać barierę wstydu i lęku. I później, w rozmowach głębszych, szczerszych, prawdziwszych, jest trochę łatwiej.

Prowokatywności – tak jak ja ją rozumiem – nie stosujemy od pierwszego razu, tylko budując z parą relację stosujemy różne jej elementy. W mojej praktyce zauważyłem, że pomocna jest werbalizacja przez terapeutę uczuć/emocji, które pojawiają się w parze np.: „proszę zobaczyć – tu jest taka  rosnąca góra śmieci między wami, jakichś elementów, które wyrzucacie z siebie. Mam wrażenie, że stoicie z założonymi rękami i czekacie aż ktoś to pozbiera”.

Joanna: Tak!!! Ważne jest, aby dodać obrazowi wiele szczegółów. W prowokatywności nie wystarczy powiedzieć „duża góra”. Mózg widzi obrazami. Im bardziej wypełniony szczegółami  obraz, tym mocniejsze jego oddziaływanie. Idąc za przykładem jaki podałeś – w prowokatywnością tę metaforę ubierasz w szczegółową historyjkę, przerysowaną, absurdalną, bardziej lub mniej możliwą. Na przykład: „proszę zobaczyć tu jest taka  rosnąca góra śmieci między wami, jakichś elementów, które wyrzucacie z siebie. Raz jedno rzuca, a raz drugie. Czasem udaje się Wam rzucić w tym samym momencie. Góra rośnie, a co jakiś czas jej brzegami schodzą lawiny, mniejsze lub większe, przysypując Was różną ilością odpadów. W zależności od temperatury… możliwe, że waszych emocji lub poziomu zmęczenia – zapach tej góry jest bardziej lub mniej gryzący. U jednego z Was będzie powodował lub już powoduje zatkanie, zamilknięcie, albo łzy, u drugiego zdenerwowanie i krzyk”.

Ważne jest aby ten rysowany obraz zahaczał o to, o czym mówią, lub jak się zachowują względem sytuacji i siebie wzajemnie. Absurd musi korelować z nimi, a nie być odłączony od nich. To pozwoli im odnaleźć kawałki swoich myśli, odczuć i przejrzeć się w nich wzajemnie

Kamil: Właśnie! Widzisz, ja mam dość często poczucie, że gdy przychodzi para do gabinetu, to już są tak smutni i zakleszczeni w jakiejś historii, że dodanie prowokatywego elementu humoru na sesjach pozwala im zdjąć ciężar lęku, jaki mają wobec swoich wyobrażeń dotyczących psychoterapeuty i jego wpływu na ich życie. Nie wiem, czy Ty też masz takie informacje zwrotne i takie poczucie, że ludzie idąc na terapię mają już jakąś wizję tego, jak to będzie wyglądało. Na bazie jakiegoś serialowego terapeuty lub obrazu filmowego wyobrażają sobie bardzo stateczną osobę, takiego manekina siedzącego bez emocji i bez uśmiechu. Takiego trochę nieludzkiego terapeutę.

Joanna: Sami jesteśmy sprawcami takiego patrzenia na nas – przez naszą postawę wobec samych siebie i pacjentów, przez przekonania na temat tego czym jest, a czym nie jest profesjonalizm w naszej pracy. Grzechem naszego zawodu – nie wiem czy się ze mną zgodzisz – jest pycha, która się wkrada w nasze terapeutyczne i pomocowe dusze z biegiem czasu. Szczególnie, jeżeli naszej pracy nie towarzyszy superwizja. Pycha, która każe nam czasami wierzyć, że „JA JUŻ WIEM – co Ci może pomóc, co Ci dolega, jak Cię uzdrowić”. Wówczas przestajemy być prawdziwie uważni. Przestajemy pracować z danym człowiekiem, a zaczynamy pracować z naszymi wyobrażeniami o nim i jego „dobru”. Stawiamy się bardziej lub mniej świadomie ponad – jako silniejsi, mądrzejsi, lepsi. Zapominamy tym samym, że jesteśmy – wbrew wszystkiemu co myślimy o samych sobie, swojej roli, znaczeniu, doświadczeniu, certyfikatach, latach pracy, itp.) – człowiekiem w procesie wsparcia człowieka.

Kamil: Mam wrażenie, że są takie aspekty prowokatywności, które w terapeucie wzbudzają lub mogą wzbudzać trochę więcej swobody, dają więcej człowieczeństwa w relacji z pacjentem i w nim samym. Mit „terapeuty – manekina” jest mitem i psychoterapeuci w żadnym nurcie nie są tacy. Dzięki podejściu prowokatywnemu, lub zastosowaniu jego elementów, łatwiej jest się parze otworzyć, co wydaje mi się być kluczowe – szczególnie na pierwszych konsultacjach i na dalszych etapach pracy. Jest im łatwiej przyjmować trudniejsze interpretacje, gdy mają już zbudowany swego rodzaju pomost/przymierze z terapeutą, którego nie odbierają jako chcącego zrobić przykrość – nawet jeśli to, co mówi, nie zawsze jest miłe i wygodne dla nich.

Joanna: Masz rację. Autentyczność i prawdziwość terapeuty otwiera nawet najbardziej zamknięte wewnętrzne pokoje, wyzwala w pacjencie odwagę do mówienia szczerze o tym, co w nim siedzi. Hipokryzją naszego zawodu jest to, że zapraszamy naszych pacjentów do szczerości, nie będąc szczerymi wobec nich. Że pobudzamy ich motywację i odwagę do życia w zgodzie ze sobą, jednocześnie będąc w „uniformie” dystansu i wyuczonych zachowań. Mówimy o wartości emocji i szacunku wobec nich, a sami chowamy nasze za błędnie rozumianym profesjonalizmem. 

Frank Farrelly mawiał, że tylko na poziomie spotkania Człowieka z Człowiekiem w przyjaźni mogą zaistnieć cuda i głęboka zmiana. Powtarzał jak mantrę, że najpierw pozwól sobie na bycie w prawdzie wobec siebie i swoich emocji, a dopiero wówczas będziesz miał prawo do zaproszenia drugiego człowieka do prawdy o nim i w nim. Prawdy, która nie zawsze będzie wygodną, co nie znaczy, że musi być krzywdząca.

Pamiętam jedną z sesji Franka, podczas której pracował z małżeństwem. Kobieta domagała się szacunku od męża.  W pewnym momencie sesji Frank powiedział:

 – Stop! Mam pytanie do Ciebie Anna – ile razy w tej sesji poczułaś brak szacunku od swojego męża względem Ciebie?

– Z pięć razy – odpowiedziała Anna

– Ile razy w tej sesji mu o tym powiedziałaś?

– Ani razu, bo i tak nic by z tym nie zrobił.

– Nie pytam Cię, co on by z tym zrobił lub nie. Pytam – ile razy mu w tej sesji powiedziałaś, że Cię nie szanuje takim zachowaniem?

– Ani razu.

–  To za ile kolejnych powtórzeń po 5 razy dopiero na tyle się zdenerwujesz i poranisz żeby mu o tym powiedzieć?  

– Nie wiem. Ja po prostu już mu nie wierzę!

– Aaaa, czyli tu nie o szacunek chodzi, a o brak wiary – odparł Frank

– Nie mam wiary w sens tego małżeństwa, ani nie mam zaufania w mojego męża!

– No, to teraz przynajmniej wiemy nad czym pracujemy – żeby Wam było razem lepiej, lub nad czym już nie ma sensu pracować, bo on i tak nic nie zmieni, a to małżeństwo… – powiedział to próbując ją intonować.

– Hahahah – Anna zaczęła się śmiać. – Nie no Frank, wiem że to powiedziałam,  ale gdybym całkiem nie wierzyła w niego lub w nasze małżeństwo, to bym tu nie przyszła. Chcę pracować i zawalczyć o nasze małżeństwo!

Szybka interwencja sprawiła że zaczęli pracować na serio, nie na pozornym temacie szacunku a na prawdziwym – braku poczucia wiary i zaufania.

Kamil: Otóż to! Gdy chodziłem na treningi karate, miałem senseja, który podczas walki potrafił w bardzo szybki sposób, bardzo klarownie pokazać nam, że np. źle trzymamy łokieć –zadając nam na przykład cios w wątrobę. I gdy tylko zrozumieliśmy nasz błąd i złapaliśmy oddech, to on ten cios ponawiał, i ponawiał, i ponawiał dopóki nasza ręka nie znalazła się w odpowiednim miejscu. Byłem głęboko przekonany, że zadawanie mi przez niego bólu – w takim bardzo fizycznym, treningowym znaczeniu – nie miało na celu w żaden sposób mnie okaleczyć, tylko miało mnie czegoś nauczyć.

Joanna: To co jest magiczne w prowokatywności, to to, że niezależnie od tego, co robi terapeuta prowokatywny (lub używający prowokatywności), złość mobilizująca do pracy i podjęcia decyzji, wzięcia odpowiedzialności lub ruchu/zmiany, jaka powstaje w pacjencie, jest nie na terapeutę, a na samego siebie i na to, jak do tej pory działał (lub nie działał). I to on dokonuje decyzji, co z tym, co zobaczył, zrobi – czy zmieni, czy zostawi, czy co innego wprowadzi w swoje życie. Terapeuta w prowokatywności nie ma prawa nadawać kierunku zmianie, której ma dokonać klient. Nie ma prawa powiedzieć „tak a nie tak  masz trzymać rękę”.

Kamil: Podanie w prowokatywny sposób tego, co trudne, jest dla pacjenta łatwiejsze do przyjęcia. To co trudne najprawdopodobniej pacjent już sobie pomyślał. Gdy to jednak usłyszy z zewnątrz, z pewnym elementem opieki i sympatii w głosie, to łatwiej jest mu pomyśleć „ok, to jednak ten łokieć dobrze jeśli będę inaczej ustawiał”.

Joanna: Lub bardziej świadomie stwierdzić, w zgodzie ze sobą, „ok boli… ale dziś, mimo wszystko, chcę tak a nie inaczej działać”. Odzyskuje poczucie, że to ON wybiera, że nie ktoś inny ma kontrolę nad jego życiem i relacjami. Obrazy i wizje dotyczące życia, przyszłości, przeszłości, czy teraźniejszości, które mają nasi pacjenci, są z reguły o wiele ciemniejsze niż nasze… Przerysowanie obrazów na plus i na minus, i pozwolenie pacjentowi poprzyglądania się sobie w nich, pozwala przedefiniować perspektywę. Oddzielić „nadprodukcję” od faktycznych obrazów. Problem wraca do naturalnej wielkości. To z kolei pozwala pacjentom odzyskać poczucie wpływu i poszukać rozwiązania.

Kamil: Prowokatywność pozwala im na przeglądanie się już nie tylko w smutnym lustrze, w którym już nie raz się sobie przyglądali, a na przejrzenie się w wielu różnych lustrach – jak w gabinecie luster – i zobaczenie siebie, a także siebie nawzajem w innych perspektywach niż te, w jakich się przyzwyczaili przeglądać. Nie wiem, czy każdy był w sali krzywych zwierciadeł – już samo wejście i bycie w takim miejscu wywołuje uśmiech oraz pewnego rodzaju ciekawość. A umysł w stanie ciekawości łatwiej wchodzi w nowe i efektywniej się uczy.

Prowokatywnosć jest metodą, którą łatwo można dodać jako narzędzie do swojego kuferka z narzędziami psychoterapeutycznymi w różnych nurtach i podejściach terapeutycznych. Jest świetnym narzędziem do rozbijania sztuczności i murów pomiędzy terapeutami a pacjentami.

Joanna: A czy jest coś, co według Ciebie, jest przeciwskazaniem do stosowania prowokatywności w pracy z parami?

Kamil: Na przykład nastawienie do jakiegoś etycznego lub moralnego poglądu pary. Przeciwskazaniem do stosowania prowokatywności są nasze etyczne i moralne trudności. W moim przypadku…szukam czegoś mocnego co byłoby nierealistyczne… o, mam – gdyby przyszła do mnie para zagorzałych nazistów mówiąca o czystości rasowej. Byłoby mi trudno stosować prowokatywność tak, aby nie była z mojej strony agresywna, gdyż ich poglądy wywoływałyby u mnie silne emocje, a to mogłoby zaburzyć prowokatywność.

Joanna: Dotknąłeś bardzo ważnej kwestii. Przeciwskazania do stosowania prowokatywności są w prowadzącym, a nie w kliencie. Ludzie mówiąc o prowokatywności zapominają, że metoda ta powstała na oddziale psychiatrii, pod uważnym okiem Carla Rogersa (twórcy terapii skoncentrowanej na pacjencie). Frank Farelly tworzył ją i praktykował na wszystkich możliwych zaburzeniach psychicznych i chorobach psychicznych, jakich ludzie doświadczają. Prowadził też terapię prowokatywną z pacjentami nerwicowymi, depresyjnymi, ze skazanymi, umieszczonymi w specjalnie wyodrębnionej części szpitala psychiatrycznego. W późniejszym czasie rozpoczął pracę z osobami wymagającymi wsparcia terapeutycznego lub interwencji psychologicznej.

Przeciwskazaniem jest zarówno nastawienie do pacjenta i jego przekonań, jak brak wiary w dobro lub siłę będącą w nim. Jak mawiał Frank „jeżeli nie czujesz w sobie życzliwości do danego człowieka, lub wiary w siłę drzemiącą w nim – nie dotykaj prowokatywności’. Przeciwskazaniem jest każdy moment braku poczucia naszej mocy, radości, otwartości. Przeciwskazaniem jest nasze poczucie „boskości”, mądrości która „zbawi” pacjenta” i nasza wiara że „ja wiem co Ci zrobi dobrze i co jest Twoim celem”.

Kamil Perończyk – psycholog specjalizujący się w ludzkiej seksualności. W praktyce zajmuje się problemami szeroko pojętego zdrowia psychicznego i seksualnego kierując się zasadami etyki poradnictwa psychologiczno-seksuologicznego.

Prowadzi psychoedukację i poradnictwo indywidualne i partnerskie (małżeńskie).

Absolwent Krakowskiej Akademii im. Andrzeja Frycza Modrzewskiego w Krakowie. Członek Polskiego Towarzystwa Seksuologicznego.

Stażysta w Centrum Terapii Lew-Starowicz w Warszawie, uczeń Szkoły Terapii Seksualnej. Prowadzi poradnictwo psychologiczne i seksuologiczne

 Artykuł pochodzi z pierwszego numeru ProvoTime (Czasopismo do pobrania z naszej strony bezpłatnie) 

Scroll to Top