Fundacja Provocare

Terapia Życiem – fragment książki cz. 2

Nie boję się chorób… Nie boję się własnej starości… Widzę, jak z wiekiem coraz bardziej upodabniam się do ojca. Bardziej niż w dzieciństwie. Co mnie bardzo cieszy…

Z mamą jest trudniej… Przecież jestem mężczyzną… Po części dzięki niej, jestem taki jak ojciec, nawet bardziej samodzielny…

Tym bardziej trudniej się opowiada o bocznych korzeniach… Jeszcze trudniej – o gałęziach. O córce… Jak miała cztery lata, zapytałem się, dlaczego nie słucha mamy, ale mnie się słucha, odpowiedziała: “Bo ty jesteś mężczyzną…”.I poczułem się, dogłębnie poczułem się mężczyzną, jak nigdy nie czułem się z kobietami…

Od syna otrzymałem to wszystko, co od ojca, tylko w innych wymiarach… Nie tylko zajrzałem w głąb siebie, ale też i w górę… Przestrzeganie przepisów, ich do-pełnienie, uzdrowienie, wypełnienie, ożywienie.

Mój syn w wieku trzech lat wierzył w Boga bardziej niż ja… Wiedział lepiej ode mnie, jaki jest Bóg… Ja też poznawałem… Razem z nim, to co po-znawałem z ojcem. Ale z czasem zapominałem… Jaki on jest – Bóg-ojcec? Bóg-syn? I czym są relacje duchowe… Niepoddające się poznaniu, ale rzeczywiste, działające… Nie “kropka na linii”, punkt skrzyżowania, danych…

Na czym polega różnica między “Ja” w odosobnieniu i “Ja” z “Ty”, “Ja” – w “Sobie” i “Ja” – w “My”…

Teraz mogę się zatrzymać… Przejdę do świata bardziej materialnego, do źródeł materialnych.

Czas. Rok urodzenia 1940. Pamiętam wojnę. Syreny i bombardowanie. Strzały. “Niemców” i “Ruskich”… Jeńców rosyjskich i niemieckich… Psychologie wojny… Prawdziwych niepełnosprawnych (okaleczonych przez wojnę), kalek… Zwycięzców i przegranych… Przegranych zwycięzców.

Kolejki po nocach po chleb… Czas, kiedy samochody były tylko wojskowe… Czas bez książek. Bez radia. Bez telewizji. Bez dzwonów. Czas bez 5/6 części świata. Czas bez normalnej przeszłości. “Czas bez seksu”. Bez antybiotyków i psychotropów…

I czas nabywania tego wszystkiego… Na początek subiektywnie, indywidualnie i potem obiektywnie, grupowo, z gotowością oswoić “wszystko” “od Adama po Sąd Ostateczny”. Ze zrozumieniem i zgodą na cenę. Tym bardziej, że tyle już zapłacili nasi przodkowie, my sami.

Strach przed ceną gigantyczną. “Byle nie wojna”. “Idealizm materii”… Miałem przeczucie, czucie, że ja człowiek XX w, ale bardziej – XIX i XXI w.

Miejsce. Ojczyzna – Mińsk. Kraj rodzinny –  Wilno. Człowieczeństwo – Wileńszczyzna. Miejsce posłannictwa –  działalność rodzinna, rzemiosło –  uzdrawianie. Szkoła średnia. Polsko-rosyjska, głęboka prowincja, patriarchat… “Syn dwóch lekarzy” jako tytuł i obowiązek “odziedzicznego szlachectwa”.

Mała miejska biblioteka, gdzie w pięć lat w wieku 8 do 13 przeczytałem wszystkie książki. Oczywiście, części nie zrozumiałem…

Wydział medyczny Uniwersytetu Wileńskiego. Prowincjalny. Zaledwie kilka wyjątkowych lektorów. Kilka oryginałów. Kilku – psychopatów. Dużo ludzi z sercem, u których najlepiej uczyć się medycyny.

Wspaniałe do edukacji biblioteki: uniwersytecka, Akademii Nauk, medyczna… Można było przeczytać Z. Freuda w wydaniu prof. Jermakowa.

Miejsce pracy. Prowincjalny Utenski Szpital Psychiatryczny. Utenski Rejonowy Szpital. Idealne miejsce do rozpoczęcia samodzielnej pracy lekarskiej. Wspaniali starsi koledzy: psychiatrzy, terapeuta, chirurg. Zdumiewające było to, że w obu szpitalach była wspaniała administracja… Przełożeni… Faktycznie – z nimi zaczynałem…

Dmitri Dmitriewicz Kryżanowski… Świętej pamięci. Po nim ciężko było źle traktować przełożonych i samemu być złym przełożonym. Jak to na prowincji, od razu zastąpiłem kierownika wydziału…Uprzedził mnie: nie spodziewaj się zostać dobrym kierownikiem – póki co żaden kierownik nie otrzymał Nobla w medycynie… Dobra średnia i młodsza kadra medyczna. Traktowanie pacjentów po domowemu… Wspaniali “prawdziwi” chorzy, pochodzący z wszystkich warstw społecznych: rolnicy, robotnicy, nauczyciele, milicjanci, ksiądz…

Ordynatura kliniczna w sferze psychiatrii. Od 1967 r. praca jako psychiatra, psychoterapeuta w Wileńskim szpitalu psychiatrycznym. Utworzenie pierwszego gabinetu psychiatrycznego w roku 1968. Powstanie pierwszego wydziału psychiatrycznego w 1969.

Ekstaordynarna profesura z pierwszym w ZSRR autorskim seminarium przeżywania (doświadczania) psychoterapii na sobie, dla psychiatrów, psychologów i chorych…

Psychiatria stołeczna. Stołeczni pacjenci. Od “męża, który dwóch generałów nakarmił” aż do ministra… “Lepiej być pierwszym, niż lepszym”…

Sumując, dwa lata zdobywania kwalifikacji w szpitalach psychiatrycznych Moskwy, Sankt-Petersburga… Pół roku praktyk psychoterapii w DDR, Polsce, Czechach, na Węgrzech…

Ponad setki warsztatów psychoterapeutycznych w Rosji, w krajach Nadbałtyckich, na Ukrainie, w Kazachstanie… Gdzie do tej pory uczę i uczę się…

Na początku specjalizacja w racjonalnej, przekonywującej psychoterapii, potem – w hipnozie sugestywnej, seksualnej, rodzinnej, grupowej, biblioterapii, psychoterapii w społeczności terapeutycznej…

Własne kierunki intensywnego życia terapeutycznego, intensywnej wiary terapeutycznej, intensywnej biblioterapii, intensywnej superwizji, intensywnej mowy terapeutycznej…

Teraz popularne określenie: “tajemnica (klucz) sukcesu” –  znaleźć się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie… Zdarza się… Na szczęście mi nie. Czasy te, nie do pozazdroszczenia, nawet dla moich przodków… Miejsca – historia przejechała niczym walec drogowy. Warunki – buty się nosiło dziesięcioleciami, nie z powodu ideologii, nie było innych.Ideologia – jedyna prawdziwa i dlatego marna.

Sednem mojego szczęśliwego losu osobistego i zawodowego stali się ludzie, ci ludzie, o których się mówi “dobry człowiek”, jak dobra kobieta, dobry młodzieniec, renomowany; bogiem dany, bogiem wysłany… Nieraz zastanawiam się, że tylu dobrych ludzi było dookoła ponieważ czasy, miejsca nie były dobre, które sprawiały wrażenia, jakby nie było innego wyjścia… Nie pozostawało nic,  jak przeć do góry, dzielić się dobrem, albo przynajmniej, pokutować, skruszyć się. Często słyszałem “Modlitwę” B. Okudżawy:

“O Panie nasz!… Daj szczodrobliwym odetchnąć, niech raz zapłacą mniej. Daj każdemu po trochu…
i mnie w opiece swej miej.”[1]

Ludzie nie posiadali dużo. W każdym zakresie. Nie tylko materialnym. Materialnie w ogóle była bieda, często – ubóstwo. Ale to, co mieli, było prawdziwym, swoim, własnym, wypracowanym, nie z drugiej ręki, “nie kupionym”, “z własnego ogródka”, niezbędnym, zaopiekowanym, otoczonym troską…

Ludzie szczodrzy ze “swoim”, “nie kupionym”. Oni chcą się dzielić nabytym przez dobro… Tym bardziej, że przy tym “ubóstwie” nabywców “dobra” nie było tak dużo. Koneserów – jeszcze mniej…

Szczególnie  w naszym zawodzie.

Ludzi dali mi tak wiele, że przez całe życie się czuję niewdzięczny… W naszym ciężkim, duchowym zawodzie dopiero z czasem uświadamia sobie człowiek, ile otrzymaliśmy i jak bardzo powinniśmy być wdzięczni już wtedy za te dary od serca, z sercem; a ile jeszcze potem… Problem: jak mogę nawet nie podziękować, ale chociażby wyrazić wdzięczność, kiedy nawet nie jestem w stanie wszystkich nazwać, moich praktycznych nauczycieli. Tylko symbolicznie, aforystycznie, pomijając niektórych i powstrzymując się, żeby nie opowiedzieć o nich, jak opowiedziałem o rodzicach…

Mam bardzo dużo ojców chrzestnych w psychiatrii i psychoterapii… Dźwigali mnie jak swój Krzyż… I ja do tej pory “niosę” niektórych… I, dzięki Bogu, nie zawsze moje brzemię jest lekkie… Nigdy nie chciałem go zrzucić… Nauczyciele. Antanas Smalstis. Nie tyle pierwszy, ile ,czołowy psychiatra niepodległej, postsowieckiej Litwy, dosłownie żyjący z i pośród chorych psychicznie, dyrektor trzech szpitali psychiatrycznych, kierownik wydziału… Żyłem z nim trzy lata w szpitalu psychiatrycznym z możliwością wezwania do pacjenta w każdej chwili. On ukończył Noworosyjski Instytut Medyczny. Internował się w Niemczech, Szwajcarii przy E. Bleuler… “Internował się” w obozie radzieckim… Przemierzył świat, żeby zobaczyć go na własne oczy.

Jeżeli od ojca dostałem powołanie do bycia człowiekiem i lekarzem, od Anantasa Stanisławowicza –  powołanie do bycia człowiekiem i psychiatrą…

Nie palił papierosów, ale zawsze nosił w kieszeni papierosy, żeby poczęstować chorego, jeżeli ten poprosi… Kiedyś w szpitalu skończyły się brzytwy (w mieście też był ich deficyt), oddał ze swoich zapasów… Kochał chorych… Będąc sobą, będąc “panem lekarzem” potrafił być na równi z psychicznie chorymi, a co ważniejsze z młodym kolegą… Ciężko powstrzymać się przed opisaniem jednej sytuacji. Tym bardziej, że ta sytuacja odnosi się do żywych, wiecznych źródeł mojej psychiatrii i psychoterapii.

Kiedyś w jego obecności pacjent zapytał się u mnie: “A Ty, to kto?”. Będąc przyzwyczajony do takich sytuacji, przedstawiłem się:

– Lekarz.

–Ty – lekarz? Gówno, nie lekarz – powiedział pacjent.

Zauważywszy moje zakłopotanie, albo nawet i urazę, Antanas Stanisławowicz uśmiechnął się i powiedział – Jeżeli Pan chce, wezmę to na siebie… – Chory, patrząc szerzej, o wiele częściej ma racje niż nam psychiatrom się wydaje… On jest chory już 20 lat… Nie możemy go wyleczyć… A cały czas mamy nadzieję. Kim jesteśmy w takim razie?… Nas od chorych, zresztą od wielu zdrowych też,  oddziela głębia rozumienia”.

I jeszcze jedna sytuacja. Kiedyś powiedział mi, żebym nie zatracił się w poznawaniu człowieka poprzez jego chorobę.

– Najprawdziwszy obraz człowieka obrazuje nie choroba, a obóz koncentracyjny… Ale to nie jest działalność, którą mogliby się zająć ludzie…

Napoleonas Indraszus. Pierwszy terapeuta leczenia hipnozą, u którego się szkoliłem i który powtarzał mi ciągle odwpołując się do starożytnego rzymskiego senatora, że już czas utworzyć oryginalną “męską” litewską psychoterapię… Dziękuję mu za cierpliwość!

Mark Bruno. Czechow rosyjskiej psychoterapii… Nie tylko. Mając go wśród przyjaciół, nie ma możliwości, aby nie stać się przyjacielem całej rosyjskiej psychiatrii i psychoterapii XX w. Poprzez niego poznaje się P. B. Gannushkina, S. I. Konstoruma, niemiecką klasyczną psychoterapię i psychiatrię…

  1. Murzenko. Wyróżniający się psychoterapeuta. Specyficzny. U niego się uczyłem psychoterapeutycznej odwagi i popędu. Co w tym zawodzie, w XX w. znaczy dużo.

Kurt Hoeck. U niego się uczyłem niemieckiej dokładności, systematyczności, organizacji, obiektywności, uczyłem się, jak być nauczycielem… Był on dla mnie tym nauczycielem, o którym Bismark mówił, że to niemiecki nauczyciel wygrał francusko-pruską wojnę. Oczywiście, nauczycielem w psychoterapii i organizacji. W jego obecności doświadczałem różnych niezwykłych stanów. Na przykład byłem gotów stać się Niemcem… Na szczęście, nie trwało to długo. Niestety, nie byłem długo uczniem Kurta… Ale już 29 coroczny festiwal organizowany w naszym szpitalu zawdzięczam jemu. Oddaję mu honor za to i za wiele innych… Na zawsze jego słowa są ze mną:

– Nie ma znaczenia, że przełożeni nie wiedzą, że jesteśmy wielcy. Ważne, że MY o tym wiemy!

Albo:

– Za naszych czasów ludzie mierzą się nie tyle z kompleksem Edypa, co z problemem autorytetu.

Stefan Leder. Polski psychoterapeuta. Wyjątkowy talent relacji psychoterapeutycznej.

Stanislav Kratochvil. Czeski psychoterapeuta. Ekspert scenariuszów psychoterapeutycznych. Inspirujący przykład psychoterapeutycznej, zawodowej hipomanii…Jeżeli czasem “zatracam się” w pracy, to on ma w tym duży udział… Dozgonnie będę mu za to wdzięczny…

Wolfgang Kretschamer… “Wolf”, który prosi mnie, żeby zawieść go do podmoskiewskiego lasu, w którym rozpoczynał znajomość z Rosją w 1942…

Fragment książki Aleksandra Alekseychika. Tłumaczenie wykonała Erica Kim, redakcję Katarzyna Sitkiewicz.

[1] Autorem tekstu jest Francois Villon. Tłumaczenie Andrzeja Mandaliana.

 

Scroll to Top