Styl Prowokatywny – spotkanie otwarte

Styl Prowokatywny – spotkanie otwarte

DR NONI HOFNER

Serdecznie zapraszamy na spotkanie:

STYL PROWOKATYWNY – czym jest a czym nie w komunikacji i rozwoju, terapii, coachingu , lub innych procesach wsparcia, czy rozwoju.

Spotkanie z dr Noni Höfner

  • Spadkobierczynią po terapeutycznym dorobku Franka Farrellego – twórcy terapii prowokatywnej
  • Doktor psychologii
  • Psychoterapeutką, terapeutką par
  • Coach, trenerką
  • Superwizorką terapii i coachingu
  • Pisarką
  • Improwizatorką

CO ZYSKAM?

  • Lepsze zrozumienie czym jest styl prowokatywny w komunikacji pracy z drugim człowiekiem w kontekście życia codziennego, terapeutycznego, coachingowego, pomocowego, rozwojowego czy szkoleniowego
  • Umiejętność dostrzeżenia czym różni się prowokatywność od prowokacji
  • Wskazania i przeciwskazania do stosowania prowokatywności
  • Świadomość etyki w prowokatywności oraz jej ram
  • Możliwość zadania pytań kobiecie, która najdłużej współpracowała i uczyła się u Franka Farrellego

CO ZYSKAM DODATKOWO?

  • Materiały szkoleniowe
  • Dyplom uczestnictwa w spotkaniu
  • Możliwość dołączenia do środowiska prowokatywnego
  • Zniżki na działania organizowane przez Provocare

CO MAM ZROBIĆ BY WZIĄĆ UDZIAŁ?

  • Przesłać zgłoszenie na spotkanie na adres noni@provocare.pl
  • Być na nim fizycznie w Krakowie lub online (platforma zoom)
  • Data spotkania: 6 września, godzina 19:00

Prowadząca warsztat

dr Noni Hofner

Dr Eleonore Noni Hofner jest najbardziej znaną przedstawicielką Terapii Prowokatywnej (PT), prowokatywnego systemu pracy® i styl prowokatywnego (Prost) ® w Niemczech. Z wykształcenia psycholog. Od 40 lat pracuje, jako terapeuta par, z czego od 30 lat w swojej pracy z pacjentami (klientami) wykorzystuje styl prowokatywny. Od 1988 roku współzałożyciel i dyrektor DIP (Niemiecki Instytut Terapii Prowokatywnej). Współzałożyciel i dyrektor Consulting Institute Klic (www.klicinstitut.de). W swojej pracy terapeutycznej wykorzystuje także elementy metod: EMDR, EFT (PET), techniki relaksacyjne, HCDA.

Gdy wydaje Ci się, że wiesz lepiej – prowokatywna praca z parami

Gdy wydaje Ci się, że wiesz lepiej – prowokatywna praca z parami

Joanna Czarnecka w dialogu z Kamilem Perończykiem


ProvoTime: Czego prowokatywność wymaga od terapeuty w pracy z parami?

Kamil: Jednej z najtrudniejszych rzeczy na świecie, to znaczy bycia człowiekiem i swoistego rodzaju ciekawości pacjenta tego, z czym się mierzy. Kiedyś zakładałem, że częścią pracy terapeutycznej jest taka trochę detektywistyczna ciekawość odnalezienia czy odsłonięcia czegoś. Trochę odegrania roli bardzo sprytnego Sherloka Holmsa – na zasadzie, że ja tą moją ciekawością, wiedzą i informacjami, o których ja już wiem, a pacjent jeszcze nie, zrobię takie „tadam! Proszę bardzo…oto moja wiedza którą pozyskałem od Ciebie moimi sprytnymi psychoterapeutycznymi metodami”. Nie mogłem się bardziej mylić, bo wygląda to zupełnie inaczej.

Prowokatywność pobudza ciekawość, poprzez którą możemy zgłębiać problemy pary. Jako terapeuta poprzez pokazywanie swojego zaciekawienia naturalnym, codziennym, do którego jest przyzwyczajony, zachowaniem pacjenta (w jego ocenie – czymś dla niego normalnym) zaciekawiam go nim samym. Czasami poprzez absurd możemy różne zachowania podać w sposób intrygujący i pozwalający im przyjrzeć się temu w sposób konfrontujący, ale nie inwazyjny i podjąć decyzję, co z tym robić.

Jako psychoterapeuta psychodynamiczny, w pracy indywidualnej wykorzystuję model terapii oparty na przeniesieniu/przeciwprzeniesieniu. Natomiast gdy w gabinecie są już dwie osoby (poza mną) to byłbym zmuszony w myśl tej teorii analizować dwa przeciwprzeniesienia – na panią i na pana, chyba że jest to para jednopłciowa, to wtedy na członków tej pary. I byłoby diabelnie trudne to przeciwprzeniesienie w sobie rozeznawać,  analizować i żeby oddawać je parze w tym samym czasie. I wtedy stosuję prowokatywność. Rozpoczyna się dialog z parą w kontekście wyczuwania tego, co moglibyśmy sobie roboczo nazwać przeciwprzeniesieniem –podania im takiej interpretacji, którą (w myśl prowokatywności) oni już o sobie pomyśleli czy poczuli, a którą mogliby chcieć, lub nie chcieć, powiedzieć sobie.

Joanna: Tak, sobie samemu – głośno a nie tylko w myślach i sobie wzajemnie – jako budowanie otwartego dialogu, który pozwala obu stronom na prawdziwość i szczerość w kontakcie. Tym samym umożliwia niwelowanie wewnętrznych frustracji i błędnych założeń, które mogą bardziej niszczyć dany związek i samą osobę w tym związku, niż działania jakie mają lub mogłyby mieć miejsce.

Kamil:  Ważne jest w moim poczuciu i warte zaznaczenia to, jaki warsztat prowokatywny odebrał terapeuta, czy psychoterapeuta, z tą parą pracujący. Istotny jest osobowościowy i empatyczny czynnik prowadzącego, który miałby tę prowokatywność zastosować – właściwą do właściwego momentu.

Joanna: Ważne jest, aby prowadzący miał świadomość, że etyka pracy prowokatywnej nie pozwala mu działać w sytuacji gdy nie czuje życzliwości do danego człowieka lub ludzi, ani gdy ma z góry założony „plan uzdrowienia” dla pacjentów – w tym przypadku dla pary. Zadaniem terapeuty w prowokatywności jest nie tyle bycie mędrcem wobec pacjentów i ich problemów, co „tancerzem” – zapraszającym parę do tańca. Tańca, w którym prowadzenie przechodzi z osoby na osobę. Dzięki czemu jest on partnerskim kontaktem pomiędzy jego uczestnikami. W takim tańcu para na nowo uczy się dialogu, kontaktu i bycia razem. Celem jest więc nie tyle dotarcie gdzieś konkretnie, co zrozumienie czego oboje obecnie chcemy od siebie wzajemnie, od siebie samych w tej relacji, odkrycie i docenienie mechaniki kontaktu, jaka jest między nimi, siły emocji i powodu ich powstawania oraz zbudowanie nowego sposobu działania (reagowania) i myślenia wobec danej sytuacji, samego siebie, drugiej osoby czy związku jako całości.  

Kamil: No właśnie. Mam takie poczucie, że pary najczęściej zgłaszają się do mojego gabinetu z szeroko rozumianym błędem w komunikacji pt. „nie umiemy ze sobą rozmawiać”, „trochę jestem rozczarowany związkiem” (jeżeli potrafią tak to nazwać to tak o tym mówią), „trochę jestem rozczarowany, trochę moje oczekiwania nie są realizowane, trochę chciałbym inaczej i zrób coś pan z tym”, a także przychodzą pary mające jakąś trudność w swoim życiu seksualnym, w szerokim rozumieniu intymności.

Joanna: U mnie dodatkowo „lądują” w sytuacji, gdy jedno z nich odkrywa że drugie je zdradza, lub  gdy okazuje się że jedno z nich jest śmiertelnie chore i nie wiedzą jak o tym rozmawiać, ani co z tym zrobić. Spotykam też pary, które są w kryzysie lub postanawiają się rozwieść i nie wiedzą jak to zrobić, by było to z najmniejszą szkodą dla nich samych i dla dzieci. W każdym z tych przypadków pracuję stosując prowokatywność w różnych wariantach: interwencyjnie, elementami wprowadzając w proces na zasadach eklektyczności metod, albo pracując prowokatywnie całą sesję. Każda para to inny czas wprowadzania, wpuszczania prowokatywności w proces i inny powód, znaczenie czy potrzeba dodania tej „przyprawy”.

Kamil: Bardzo ważną, istotną rzeczą jest to, jakie podejście mamy jako terapeuci i psychoterapeuci do seksualności. Do seksualności własnej, ale mam tu na myśli postrzeganie przez ten pryzmat seksualności naszych pacjentów (klientów) i ogólnie tematu seksu. Prowokatywność moim zdaniem świetnie do tego pasuje i ułatwia rozpoczęcie rozmowy na temat seksu. Są różne szkoły seksuologiczne i terapeutyczne mówiące o tym, jak się powinno rozmawiać o seksie, ale mam ważenie że prowokatywnosć nadaje pewnej lekkości, pozwala w sposób nieinwazyjny przełamać barierę wstydu i lęku. I później, w rozmowach głębszych, szczerszych, prawdziwszych, jest trochę łatwiej.

Prowokatywności – tak jak ja ją rozumiem – nie stosujemy od pierwszego razu, tylko budując z parą relację stosujemy różne jej elementy. W mojej praktyce zauważyłem, że pomocna jest werbalizacja przez terapeutę uczuć/emocji, które pojawiają się w parze np.: „proszę zobaczyć – tu jest taka  rosnąca góra śmieci między wami, jakichś elementów, które wyrzucacie z siebie. Mam wrażenie, że stoicie z założonymi rękami i czekacie aż ktoś to pozbiera”.

Joanna: Tak!!! Ważne jest, aby dodać obrazowi wiele szczegółów. W prowokatywności nie wystarczy powiedzieć „duża góra”. Mózg widzi obrazami. Im bardziej wypełniony szczegółami  obraz, tym mocniejsze jego oddziaływanie. Idąc za przykładem jaki podałeś – w prowokatywnością tę metaforę ubierasz w szczegółową historyjkę, przerysowaną, absurdalną, bardziej lub mniej możliwą. Na przykład: „proszę zobaczyć tu jest taka  rosnąca góra śmieci między wami, jakichś elementów, które wyrzucacie z siebie. Raz jedno rzuca, a raz drugie. Czasem udaje się Wam rzucić w tym samym momencie. Góra rośnie, a co jakiś czas jej brzegami schodzą lawiny, mniejsze lub większe, przysypując Was różną ilością odpadów. W zależności od temperatury… możliwe, że waszych emocji lub poziomu zmęczenia – zapach tej góry jest bardziej lub mniej gryzący. U jednego z Was będzie powodował lub już powoduje zatkanie, zamilknięcie, albo łzy, u drugiego zdenerwowanie i krzyk”.

Ważne jest aby ten rysowany obraz zahaczał o to, o czym mówią, lub jak się zachowują względem sytuacji i siebie wzajemnie. Absurd musi korelować z nimi, a nie być odłączony od nich. To pozwoli im odnaleźć kawałki swoich myśli, odczuć i przejrzeć się w nich wzajemnie

Kamil: Właśnie! Widzisz, ja mam dość często poczucie, że gdy przychodzi para do gabinetu, to już są tak smutni i zakleszczeni w jakiejś historii, że dodanie prowokatywego elementu humoru na sesjach pozwala im zdjąć ciężar lęku, jaki mają wobec swoich wyobrażeń dotyczących psychoterapeuty i jego wpływu na ich życie. Nie wiem, czy Ty też masz takie informacje zwrotne i takie poczucie, że ludzie idąc na terapię mają już jakąś wizję tego, jak to będzie wyglądało. Na bazie jakiegoś serialowego terapeuty lub obrazu filmowego wyobrażają sobie bardzo stateczną osobę, takiego manekina siedzącego bez emocji i bez uśmiechu. Takiego trochę nieludzkiego terapeutę.

Joanna: Sami jesteśmy sprawcami takiego patrzenia na nas – przez naszą postawę wobec samych siebie i pacjentów, przez przekonania na temat tego czym jest, a czym nie jest profesjonalizm w naszej pracy. Grzechem naszego zawodu – nie wiem czy się ze mną zgodzisz – jest pycha, która się wkrada w nasze terapeutyczne i pomocowe dusze z biegiem czasu. Szczególnie, jeżeli naszej pracy nie towarzyszy superwizja. Pycha, która każe nam czasami wierzyć, że „JA JUŻ WIEM – co Ci może pomóc, co Ci dolega, jak Cię uzdrowić”. Wówczas przestajemy być prawdziwie uważni. Przestajemy pracować z danym człowiekiem, a zaczynamy pracować z naszymi wyobrażeniami o nim i jego „dobru”. Stawiamy się bardziej lub mniej świadomie ponad – jako silniejsi, mądrzejsi, lepsi. Zapominamy tym samym, że jesteśmy – wbrew wszystkiemu co myślimy o samych sobie, swojej roli, znaczeniu, doświadczeniu, certyfikatach, latach pracy, itp.) – człowiekiem w procesie wsparcia człowieka.

Kamil: Mam wrażenie, że są takie aspekty prowokatywności, które w terapeucie wzbudzają lub mogą wzbudzać trochę więcej swobody, dają więcej człowieczeństwa w relacji z pacjentem i w nim samym. Mit „terapeuty – manekina” jest mitem i psychoterapeuci w żadnym nurcie nie są tacy. Dzięki podejściu prowokatywnemu, lub zastosowaniu jego elementów, łatwiej jest się parze otworzyć, co wydaje mi się być kluczowe – szczególnie na pierwszych konsultacjach i na dalszych etapach pracy. Jest im łatwiej przyjmować trudniejsze interpretacje, gdy mają już zbudowany swego rodzaju pomost/przymierze z terapeutą, którego nie odbierają jako chcącego zrobić przykrość – nawet jeśli to, co mówi, nie zawsze jest miłe i wygodne dla nich.

Joanna: Masz rację. Autentyczność i prawdziwość terapeuty otwiera nawet najbardziej zamknięte wewnętrzne pokoje, wyzwala w pacjencie odwagę do mówienia szczerze o tym, co w nim siedzi. Hipokryzją naszego zawodu jest to, że zapraszamy naszych pacjentów do szczerości, nie będąc szczerymi wobec nich. Że pobudzamy ich motywację i odwagę do życia w zgodzie ze sobą, jednocześnie będąc w „uniformie” dystansu i wyuczonych zachowań. Mówimy o wartości emocji i szacunku wobec nich, a sami chowamy nasze za błędnie rozumianym profesjonalizmem. 

Frank Farrelly mawiał, że tylko na poziomie spotkania Człowieka z Człowiekiem w przyjaźni mogą zaistnieć cuda i głęboka zmiana. Powtarzał jak mantrę, że najpierw pozwól sobie na bycie w prawdzie wobec siebie i swoich emocji, a dopiero wówczas będziesz miał prawo do zaproszenia drugiego człowieka do prawdy o nim i w nim. Prawdy, która nie zawsze będzie wygodną, co nie znaczy, że musi być krzywdząca.

Pamiętam jedną z sesji Franka, podczas której pracował z małżeństwem. Kobieta domagała się szacunku od męża.  W pewnym momencie sesji Frank powiedział:

 – Stop! Mam pytanie do Ciebie Anna – ile razy w tej sesji poczułaś brak szacunku od swojego męża względem Ciebie?

– Z pięć razy – odpowiedziała Anna

– Ile razy w tej sesji mu o tym powiedziałaś?

– Ani razu, bo i tak nic by z tym nie zrobił.

– Nie pytam Cię, co on by z tym zrobił lub nie. Pytam – ile razy mu w tej sesji powiedziałaś, że Cię nie szanuje takim zachowaniem?

– Ani razu.

–  To za ile kolejnych powtórzeń po 5 razy dopiero na tyle się zdenerwujesz i poranisz żeby mu o tym powiedzieć?  

– Nie wiem. Ja po prostu już mu nie wierzę!

– Aaaa, czyli tu nie o szacunek chodzi, a o brak wiary – odparł Frank

– Nie mam wiary w sens tego małżeństwa, ani nie mam zaufania w mojego męża!

– No, to teraz przynajmniej wiemy nad czym pracujemy – żeby Wam było razem lepiej, lub nad czym już nie ma sensu pracować, bo on i tak nic nie zmieni, a to małżeństwo… – powiedział to próbując ją intonować.

– Hahahah – Anna zaczęła się śmiać. – Nie no Frank, wiem że to powiedziałam,  ale gdybym całkiem nie wierzyła w niego lub w nasze małżeństwo, to bym tu nie przyszła. Chcę pracować i zawalczyć o nasze małżeństwo!

Szybka interwencja sprawiła że zaczęli pracować na serio, nie na pozornym temacie szacunku a na prawdziwym – braku poczucia wiary i zaufania.

Kamil: Otóż to! Gdy chodziłem na treningi karate, miałem senseja, który podczas walki potrafił w bardzo szybki sposób, bardzo klarownie pokazać nam, że np. źle trzymamy łokieć –zadając nam na przykład cios w wątrobę. I gdy tylko zrozumieliśmy nasz błąd i złapaliśmy oddech, to on ten cios ponawiał, i ponawiał, i ponawiał dopóki nasza ręka nie znalazła się w odpowiednim miejscu. Byłem głęboko przekonany, że zadawanie mi przez niego bólu – w takim bardzo fizycznym, treningowym znaczeniu – nie miało na celu w żaden sposób mnie okaleczyć, tylko miało mnie czegoś nauczyć.

Joanna: To co jest magiczne w prowokatywności, to to, że niezależnie od tego, co robi terapeuta prowokatywny (lub używający prowokatywności), złość mobilizująca do pracy i podjęcia decyzji, wzięcia odpowiedzialności lub ruchu/zmiany, jaka powstaje w pacjencie, jest nie na terapeutę, a na samego siebie i na to, jak do tej pory działał (lub nie działał). I to on dokonuje decyzji, co z tym, co zobaczył, zrobi – czy zmieni, czy zostawi, czy co innego wprowadzi w swoje życie. Terapeuta w prowokatywności nie ma prawa nadawać kierunku zmianie, której ma dokonać klient. Nie ma prawa powiedzieć „tak a nie tak  masz trzymać rękę”.

Kamil: Podanie w prowokatywny sposób tego, co trudne, jest dla pacjenta łatwiejsze do przyjęcia. To co trudne najprawdopodobniej pacjent już sobie pomyślał. Gdy to jednak usłyszy z zewnątrz, z pewnym elementem opieki i sympatii w głosie, to łatwiej jest mu pomyśleć „ok, to jednak ten łokieć dobrze jeśli będę inaczej ustawiał”.

Joanna: Lub bardziej świadomie stwierdzić, w zgodzie ze sobą, „ok boli… ale dziś, mimo wszystko, chcę tak a nie inaczej działać”. Odzyskuje poczucie, że to ON wybiera, że nie ktoś inny ma kontrolę nad jego życiem i relacjami. Obrazy i wizje dotyczące życia, przyszłości, przeszłości, czy teraźniejszości, które mają nasi pacjenci, są z reguły o wiele ciemniejsze niż nasze… Przerysowanie obrazów na plus i na minus, i pozwolenie pacjentowi poprzyglądania się sobie w nich, pozwala przedefiniować perspektywę. Oddzielić „nadprodukcję” od faktycznych obrazów. Problem wraca do naturalnej wielkości. To z kolei pozwala pacjentom odzyskać poczucie wpływu i poszukać rozwiązania.

Kamil: Prowokatywność pozwala im na przeglądanie się już nie tylko w smutnym lustrze, w którym już nie raz się sobie przyglądali, a na przejrzenie się w wielu różnych lustrach – jak w gabinecie luster – i zobaczenie siebie, a także siebie nawzajem w innych perspektywach niż te, w jakich się przyzwyczaili przeglądać. Nie wiem, czy każdy był w sali krzywych zwierciadeł – już samo wejście i bycie w takim miejscu wywołuje uśmiech oraz pewnego rodzaju ciekawość. A umysł w stanie ciekawości łatwiej wchodzi w nowe i efektywniej się uczy.

Prowokatywnosć jest metodą, którą łatwo można dodać jako narzędzie do swojego kuferka z narzędziami psychoterapeutycznymi w różnych nurtach i podejściach terapeutycznych. Jest świetnym narzędziem do rozbijania sztuczności i murów pomiędzy terapeutami a pacjentami.

Joanna: A czy jest coś, co według Ciebie, jest przeciwskazaniem do stosowania prowokatywności w pracy z parami?

Kamil: Na przykład nastawienie do jakiegoś etycznego lub moralnego poglądu pary. Przeciwskazaniem do stosowania prowokatywności są nasze etyczne i moralne trudności. W moim przypadku…szukam czegoś mocnego co byłoby nierealistyczne… o, mam – gdyby przyszła do mnie para zagorzałych nazistów mówiąca o czystości rasowej. Byłoby mi trudno stosować prowokatywność tak, aby nie była z mojej strony agresywna, gdyż ich poglądy wywoływałyby u mnie silne emocje, a to mogłoby zaburzyć prowokatywność.

Joanna: Dotknąłeś bardzo ważnej kwestii. Przeciwskazania do stosowania prowokatywności są w prowadzącym, a nie w kliencie. Ludzie mówiąc o prowokatywności zapominają, że metoda ta powstała na oddziale psychiatrii, pod uważnym okiem Carla Rogersa (twórcy terapii skoncentrowanej na pacjencie). Frank Farelly tworzył ją i praktykował na wszystkich możliwych zaburzeniach psychicznych i chorobach psychicznych, jakich ludzie doświadczają. Prowadził też terapię prowokatywną z pacjentami nerwicowymi, depresyjnymi, ze skazanymi, umieszczonymi w specjalnie wyodrębnionej części szpitala psychiatrycznego. W późniejszym czasie rozpoczął pracę z osobami wymagającymi wsparcia terapeutycznego lub interwencji psychologicznej.

Przeciwskazaniem jest zarówno nastawienie do pacjenta i jego przekonań, jak brak wiary w dobro lub siłę będącą w nim. Jak mawiał Frank „jeżeli nie czujesz w sobie życzliwości do danego człowieka, lub wiary w siłę drzemiącą w nim – nie dotykaj prowokatywności’. Przeciwskazaniem jest każdy moment braku poczucia naszej mocy, radości, otwartości. Przeciwskazaniem jest nasze poczucie „boskości”, mądrości która „zbawi” pacjenta” i nasza wiara że „ja wiem co Ci zrobi dobrze i co jest Twoim celem”.

Kamil Perończyk – psycholog specjalizujący się w ludzkiej seksualności. W praktyce zajmuje się problemami szeroko pojętego zdrowia psychicznego i seksualnego kierując się zasadami etyki poradnictwa psychologiczno-seksuologicznego.

Prowadzi psychoedukację i poradnictwo indywidualne i partnerskie (małżeńskie).

Absolwent Krakowskiej Akademii im. Andrzeja Frycza Modrzewskiego w Krakowie. Członek Polskiego Towarzystwa Seksuologicznego.

Stażysta w Centrum Terapii Lew-Starowicz w Warszawie, uczeń Szkoły Terapii Seksualnej. Prowadzi poradnictwo psychologiczne i seksuologiczne

 Artykuł pochodzi z pierwszego numeru ProvoTime (Czasopismo do pobrania z naszej strony bezpłatnie) 

O improwizacji w teatrze i prowokatywności

O improwizacji w teatrze i prowokatywności

Najważniejsze, by się dobierać do tego, co może wywołać zmianę

Rozmowa z Oskarem Hamerskim –  aktorem Teatru Narodowego w Warszawie, propagator metody improwizacji.

Autor książki „Improwizacja wg Keitha Johnstone’a”, redaktor polskie go wydania książki Keitha Johnstone’a pt. „Impro: spontaniczne kreowanie świata” („Impro for Storytellers’). 

ProvoTime: Czym dla Ciebie jest improwizacja?

Oskar Hamerski: Gdybym miał odpowiedzieć ogólnie, to jest dla mnie sposobem odnoszenia się do rzeczywistości.

PT: To znaczy?

OH: Improwizacja pozwala budować silniejsze relacje, dostrzegać więcej rzeczy w rzeczywistości, która nas otacza. Improwizacja uwrażliwia na nasze potrzeby, na pragnienia, ale też i na drugiego człowieka. Jako technika daje bardzo dużo narzędzi do stosowania we własnym życiu, aby było ono pełniej i głębiej przeżyte. Ogólnie więc improwizacja jest według mnie reaktywnym, czyli spontanicznym i szczerym, sposobem odnoszenia się do rzeczywistości.

Ja zajmuję się improwizacją teatralną. Aktor ma w niej do dyspozycji zbiór pewnych metod, ćwiczeń, narzędzi, które wykorzystuje – bez scenariusza i bez ustalonego wcześniej tekstu – by budować scenę czy teatr. Te metody i narzędzia pomagają przede wszystkim w nawiązywaniu relacji  z partnerem i rzeczywistością, w dostrzeganiu zmian, które w tej rzeczywistości w partnerze zachodzą oraz na spontanicznym komentowaniu tego, co się dzieje. W improwizacji bardzo ważną rolę odgrywa ryzyko podejmowane przez człowieka w celu tworzenia zmian, które odbywają się w relacjach.

PT:  Spotykamy się na styku improwizacji i prowokatywności. Gdzie widzisz punkty łączące te dwa światy?

OH: Myślę, że jest tych punktów kilka. Zaczynając od tego, że gdy myślimy o improwizacji teatralnej, to zawsze jest w niej jakiś aktor albo jacyś aktorzy. W prowokatywności aktorem jest psychoterapeuta czy osoba, która prowadzi terapię – ona odgrywa postaci, w pewnym sensie odgrywa rolę. Przejmuje sposób myślenia partnera, klienta czy kogoś z kim się spotyka i dokładnie tak, jak w teatrze, zaczyna wykorzystywać narzędzia improwizacyjne.

W improwizacji ważne jest, by odnosić się do siebie z zaufaniem, radością i uważnością. To trzy podstawowe rzeczy, które cechują emocjonalność improwizatora, który wychodzi na scenę:

– musi być ciekawy tego, co się stanie,

– musi odczuwać radość z tego, że w tej scenie bierze udział,

– musi akceptować to, co się wydarza, nie zaprzeczać temu co jest, nie zaprzeczać rzeczywistości, w której uczestniczy.

I tu improwizacja i prowokatywność są bardzo zbliżone – emocje czy rodzaj nastawienia, które ma w sobie aktor i terapeuta wydają mi się dość zbieżne..  To jest pewien określony rodzaj podejścia do rzeczywistości, w której nagle aktor czy terapeuta się znajduje.

Co jeszcze może łączyć? Przede wszystkim humor. Bardzo często improwizacja jest komiczna czy śmieszna dlatego, że zostają nazwane pewne rzeczy, o których się nie mówi. A nie mówi się o nich ze względu na to, że albo to jest jakiś rodzaj tabu, jest konwencja, by jakieś rzeczy pomijać milczeniem… Ale w improwizacji najważniejsze jest to, żeby się dobierać do tego, co może wywołać zmianę. Szukamy więc w relacji z otoczeniem czegoś, co nas zaciekawi i co możemy na przykład  powiększyć, narysować grubszą kreskę, w pewien sposób napompować od środka. Wtedy to tworzy karykaturę, która pozwala z jednej strony zachować dystans, a z drugiej strony zwrócić uwagę na coś, co jest szczególne w tej sytuacji.

PT: A kiedy według Ciebie się rodzi humor?

OH: Humor zawsze rodzi się z dystansu, z przerysowania albo konfrontacji tematu z kompletnie innym podejściem do niego. Aktor bierze jakiś szczegół i doprowadza go do absurdu. Sens tego szczegółu dalej istnieje, ale reakcje aktora są znacznie większe niż w normalnym życiu. Są wzięte pod lupę, są nieadekwatne do tego, jak mógłby się zachowywać człowiek w rzeczywistości. Ale dzięki temu z zewnątrz patrzy się na to z większym dystansem. Humor się często bierze również z zaskoczenia, połączenia rzeczy, które wydają się nieprzystające do siebie, bo takie połączenie może tworzyć absurdalne zdarzenia wywołujące śmiech. Zabawne mogą być również porównania, które się rodzą w wyobraźni aktora czy – w prowokatywności – terapeuty.

O, i czymś jeszcze pomyślałem przez chwilę. Aktor w improwizacji jest twórcą pewnej opowieści. Tworzy tekst, który zawsze wynika z relacji z drugą osobą albo z otoczeniem. Związek miedzy rzeczywistością a aktorem tworzy się ze spontaniczności odbioru tego tekstu. Mam wrażenie, że do tego samego dochodzi w relacji terapeutycznej.

Artykuł pochodzi z 1 numeru ProvoTime
Cały kwartalnik do pobrania: https://provocare.pl/provotime/

Zdjęcie pochodzi z strony: https://teatrologia.pl/

Prowokatywność to jest wyzwolenie myślenia na opak

Prowokatywność to jest wyzwolenie myślenia na opak

Prowokatywnie o mediacjach – rozmowa z Marzeną Korzeniewską- założycielką i prezesem Stowarzyszenia Mediatorów PACTUS, w którym stara się tworzyć przestrzeń dla rozwoju mediacji i mediatorów.

ProvoTime: Czym dla Ciebie jest prowokatywność?

Marzena Korzeniewska: Posługując się prowokatywnością w mediacji, pozwalam sobie – i tu posłużę się metaforą – na małe porządki w ludzkich głowach, niczym w szafie z ubraniami. Otóż otwieram ich szafę z ubraniami i te ubrania wywalam na podłogę. Ta osoba to widzi i musi się jakoś do tego odnieść. Miała w tej szafie swój porządek i – oczywiście – może na powrót te swoje ubrania poukładać tak, jak to dotychczas robiła. Ale też może skorzystać z okazji i coś zmienić – inaczej poukładać, z czegoś zrezygnować, coś dodać. Ma wybór. Mediatorka zrobiła mu „misz-masz” w głowie, ale co on dalej z tym zrobi, to jest już jego decyzja. I dla mnie skuteczna praca prowokatywna, to jest taka praca, która pozwoli się tej osobie zatrzymać nad kupką tego bałaganu i pomyśleć „co ja chcę z tym zrobić”.

Prowokatywność pozwala na zrobienie bałaganu w taki sposób, że wywołujemy refleksję i motywację do zmiany, a nie złość na mediatora, że mu w głowie namieszał.

Na mediacje przychodzą ludzie (najczęściej są to dwie osoby, choć może być ich więcej), którzy są ze sobą w sporze lub wieloletnim konflikcie. Bywają w dosyć trudnych emocjach i okopują się bardzo często na swoich stanowiskach. Gdy wiedzą, że u mediatora spotkają się z drugą stroną to często pracują dosyć długo i wytrwale nad tym, żeby dostatecznie uzasadnić swoje racje i swoje wybory. Przychodzą gotowi na batalię przed sądem, przed arbitrem, a nie przed mediatorem, który ma im pomóc wypracować porozumienie.  Istnieje więc potrzeba, żeby wyciągnąć ich z takiego tunelowego myślenia.

Wielu osobom stosunkowo łatwo udaje się przejść z myślenia konfrontacyjnego na myślenie konstruktywnego rozwiązywania problemu, ale są też tacy, którym się to nie udaje. I nie do końca to ich wina. Nie udaje się ze względu na silne emocje, silny konflikt relacji lub też mają jakiegoś innego rodzaju ograniczenia, które mogą mieć charakter wewnętrzny i zewnętrzny. System wartości, postrzeganie siebie i innych, role społeczne i maski, w jakich występujemy, rodzina, inne ważne dla nas osoby, i szereg innych czynników wpływają na to, na ile jesteśmy otwarci i skłonni do szukania konsensusu.

PT: Jak wygląda w praktyce stosowanie prowokatywności w mediacji?

MK: Styl prowokatywny daje mediatorowi szereg technik do wykorzystania w chwili impasu – a to raczej jest chleb powszedni w naszej pracy. Warto dodać, że impas w mediacji to stan braku zadawalającego strony rozwiązania, czy też pomysłu na porozumienie.  Rolą mediatora jest umożliwienie stronom wyjścia z impasu, wyzwolenia w nich motywacji do szukania drogi, a raczej kierunków, w których mogą podążyć. Często chodzi o to, aby strony wyzwolić z przyjętego przez nie toku myślenia. W takich chwilach każda technika, która pomoże mediatorowi zmienić perspektywę, czy wręcz zafiksowanie stron na jakiś pomysłach (zazwyczaj wzajemnie się wykluczających) jest bezcenna, a styl prowokatywny jest tu szczególnie przydatny.

Ale to nie wszystko. Prowokatywność niesie ze sobą szczególnie mi bliski sposób pracy z ludźmi i tego, jak postrzegam rolę mediatora. Dla mnie nadrzędną sprawą jest wolność drugiej osoby, jej podmiotowość i prawo decydowania o swoich wyborach. Mediator ma umożliwić dokonanie wyborów określonych rozwiązań – w sposób świadomy i odpowiedzialny. Do tego mają to być wybory dokonywane przez osoby będące ze sobą w sporze, czy konflikcie, które przyszły z najczęściej wykluczającymi się wzajemnie oczekiwaniami.  

To, że przychodzi dwoje ludzi, wcale nie znaczy, że nie przychodzą z nimi inne, ważne dla nich osoby. I one albo siedzą na ich ramionkach i im szepczą do ucha, albo oni wciąż się zastanawiają „co by powiedziała mamusia?”, „co na to przyjaciółki?”, „a adwokat powiedział, że mam chcieć takich właśnie alimentów i grosza nie odpuścić!”, „a co by powiedziała kochanka?”, „co na to szef w firmie?”, o kumplach przy piwie nie wspominając…

 Jeśli nie ma otwartości na poszukiwanie rozwiązań, a dodatkowo dochodzi spętanie różnymi ograniczeniami, to mówienie uczestnikom mediacji, żeby się na poszukiwanie rozwiązań otworzyli nic nie da. Mediacja nie jest psychoterapią. I gdy już nic innego nie działa, żadne przerwy, zmiany tematów, burze mózgów, to wtedy zostaje prowokatywność.

PT: Czyli chodzi o odklejenie od perspektyw, w których są osadzone osoby, które przychodzą na mediacje?


MK: Jest takie  narzędzie prowokatywne, w którym prowadzący zaczyna zajmować różne stanowiska i zaczyna w pewnym momencie przerysowywać potencjalny wewnętrzny głos – na przykład matki – która mówi „ale jak Ty możesz teraz to wybierać!”. Albo kochanki, która mówi „przepraszam Cię bardzo, ale Ty mówiłeś, że to nie będzie tylko seks, tylko Ty mi w ogóle pół domu zrobisz”.
W dużym skrócie – mediacja może się zakończyć porozumieniem, gdy mediator prawidłowo utrafi w to, kto tam siedzi na tym ramieniu. Dla osób z zewnątrz prowokatywność jest trochę zwariowana i mówimy do nich „z przymrużeniem oka”.  A to daje luz i możliwość zachowania twarzy przez strony.

Trzeba też wziąć pod uwagę, że mediator i strony mediacji tworzą pewnego rodzaju grupę społeczną. Te osoby wzajemnie się obserwują i widzą, że mediator zachowuje się wobec nich tak samo „prowokatywnie”. Uczą się wzajemnie relacji skierowanej na współpracę, dostają trochę humoru i widzą, że ten ich problem to jeszcze nie koniec świata, bo właśnie trafili na prowokatywnego mediatora, który wywala im ubrani a z szafy. To też ich otwiera na zmianę perspektywy.

Prowokatywność może działać dobrze również w momencie, gdy strony przychodzą i zamiast ze sobą negocjować, starają się „ugrać” coś z mediatorem lub wręcz starają się mediatora zdominować (w tej roli szczególnie celują pełnomocnicy stron). To jest też dobry moment na różne prowokatywne techniki.

PT: Frank mawiał, że ludzie są silniejsi niż nam się wydaje i są silniejsi niż oni sami w to wierzą.

MK: Ta sentencja jest bardzo ważna w mediacji. Bardzo wielu mediatorów boi się o swoją bezstronność i neutralność, boją się skrzywdzić osoby uczestniczące w mediacji. Bardzo ważne jest dla nich więc przekazywanie idei Franka, że ludzie tak naprawdę nie są tacy słabi i są w stanie bardzo wiele znieść –  gdy czują, że się do nich podchodzi ze zrozumieniem, szanuje się ich godność, daje się prawo wyboru własnej drogi, ich granice nie są naruszane.

Dla mnie to było duże odkrycie na warsztatach z Noni – po tym, gdy to usłyszałam i mogłam doświadczyć na warsztatach, stałam się odważniejsza w prowadzeniu mediacji. Mediatorzy nie mają takiej wiedzy i doświadczeń.

Gdy mediatorem jest psycholog, to on jeszcze jakoś sobie poradzi z emocjami w mediacji, ale gdy to jest prawnik, którego nie uczono pracy z emocjami? On otacza się skorupą prawnych schematów i narzuca prawne rozwiązania, chowa się za tarczą z przepisów. Wielu prawników bardzo chciałoby być dobrymi mediatorami – zachowującymi bezstronność, nie narzucającymi swoje rozwiązania – ale najzwyczajniej w świecie nie radzą sobie z tą całą psychologią, rozmową człowieka z człowiekiem.

Gdy ja wypracowuję z klientami ugodę, dominujące jest zdanie obu stron. To oni mają powiedzieć czego chcą i jak chcą, żeby to wyglądało.

Gdy zaś mediacje prowadzą prawnicy, to najpierw mówią stronom czego nie mogą, a za chwilę się okazuje, że w zasadzie niczego nie mogą – tylko tyle, ile im powie prawnik.

Stosowanie prowokatywności wymaga potraktowania stron mediacji tak zwyczajnie po ludzku – ja jestem człowiekiem, ty jesteś człowiekiem i spotykamy się w tej relacji.

I to warto podkreślić. Po warsztatach z Noni przestałam się bać ludzi i traktować ich, jakby byli z porcelany. Zaczęłam wchodzić w ich sposób myślenia i im ten ich sposób myślenia pokazywać.

PT: W tym co mówisz znajdujemy kilka rzeczy, które prowokatywność daje mediatorowi: odwagę do bycia bardziej w kontakcie z klientem, ale też odwagę do tego, że mogę więcej, niż mi się wydaje; pozwolenie na bycie  „bardziej” człowiekiem w spotkaniu z człowiekiem; ufność i wiarę, że ludzie są silni.

MK: Kolejną rzeczą na pewno jest wychodzenie ze schematów – prowokatywność w przełamywaniu schematów jest bardzo pomocna, bo wyjście poza schematy to otwarcie się na nowe rozwiązania.

I jeszcze to, że nie podchodzimy do tego co się dzieje śmiertelnie poważnie, że można się uśmiechnąć nawet w obliczu bardzo poważnych mediacji, że humor potrafi wiele zdziałać, wiele pomóc, rozbraja.

Dzięki prowokatywności mam odwagę w przekraczaniu własnych schematów i teraz już pewność, że mogę zaufać sobie samej i swojej wrażliwości w pracy z drugim człowiekiem.

PT: A co jest atrakcyjnego dla Ciebie w prowokatywności w mediacji?

MK: Sam sposób rozmowy, bo jest w nim przyjacielskie traktowanie – z pełnym szacunkiem, ale i z poczuciem humoru. Czasem się zastanawiam, czy z tym swoim prowokatywnym wariactwem nie przegięłam, ale jakoś ci ludzie nie wychodzą przed końcem obrażeni na mediatora, czyli chyba nie…

Kiedy przyjechałam na Wasze szkolenia, głównie chciałam sobie radzić z impasem. I dostałam konkretne techniki na impas. Ale to nie wszystko, co wnieśliście cennego w moje marne życie mediatora.

Mogę pozwolić sobie na znacznie więcej w relacji mediator – strona mediacji, niż bym się wcześniej odważyła – zachowując oczywiście prawo stron do godności, podmiotowości, do wyboru i ostatecznej decyzji, co do wyniku mediacji i poczynionych ustaleń.

Mogę też znacznie bardziej po partnersku traktować ludzi, ale trochę ich wciągnąć w mój sposób postrzegania tego, jak ja bym chciała te mediacje poprowadzić.  I tak przeciągam ludzi ze strefy wojny: „walczę, muszę mieć, muszę mu pokazać, muszę wygrać, co inni o tym powiedzą”, w strefę relacji i budowania: „jakie masz potrzeby, co faktycznie chciałbyś osiągnąć, jak to będzie wyglądało w przyszłości, kim będziesz w przyszłości, jeżeli podejmiesz taką, a nie inną decyzję”.

Jeżeli ja mam w sobie odwagę do stosowania prowokatywności w mediacji, to – tak to rozumiem – jednocześnie daję tym ludziom odwagę do szalonych wyborów. Zaznaczmy – szalonych dla nich w początkowym momencie. I niech sobie w głębi duszy gadają: „W zasadzie dlaczego ja muszę się zgodzić na to?” „Przecież mi będzie znacznie lepiej z tamtym, to jest zwariowane, nigdy w życiu nie pomyślałem o takim rozwiązaniu”. „A co mi tam mamusia, co mnie tu na tym ramieniu inni będą szeptać. Przecież to ja jestem na mediacji, to ja złożę swój podpis na ugodzie, to ja sobie będę pił to co nawarzyłem.”

I tu powinna się pojawić moja ulubiona emotka diabełka.

To daje mediatorowi prowokatywność.

Marzena Korzeniewska – zawodowo zajmuje się mediacją oraz zarządzaniem organizacją pozarządową. Ukończyła studia na Wydziale Ekonomiczno-Socjologicznym Uniwersytetu Łódzkiego oraz Studia Podyplomowe na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Łódzkiego. Ma niemiecko-polski certyfikat doradcy ds. rozwiązywania konfliktów, jest szkoleniowcem i trenerem przyszłych mediatorów oraz superwizorem w zakresie mediacji.

Od 2004 roku prowadzi szkolenia z zakresu mediacji dla przyszłych mediatorów oraz staże i superwizje. Prowadzone przez nią szkolenia podstawowe i specjalistyczne ukończyło do tej pory 350 osób. Prowadziła zajęcia dla studentów Uniwersytetu Medycznego w Łodzi oraz Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Łódzkiego w ramach współpracy z Kliniką Prawa UŁ. Prowadzi też warsztaty i wykłady dla przedstawicieli wielu grup zawodowych. W pracy szkoleniowej wykorzystuje ponad 20-letnie doświadczenie zawodowe w prowadzeniu postępowań mediacyjnych.

Jest założycielką i prezesem Stowarzyszenia Mediatorów PACTUS, w którym stara się tworzyć przestrzeń dla rozwoju mediacji i mediatorów.

Artykuł powstał dla 1 numeru ProvoTime – kwartalnika Provocare.