Najważniejsze, by się dobierać do tego, co może wywołać zmianę
Rozmowa z Oskarem Hamerskim – aktorem Teatru Narodowego w Warszawie, propagator metody improwizacji.
Autor książki „Improwizacja wg Keitha Johnstone’a”, redaktor polskie go wydania książki Keitha Johnstone’a pt. „Impro: spontaniczne kreowanie świata” („Impro for Storytellers’).
ProvoTime: Czym dla Ciebie jest improwizacja?
Oskar Hamerski: Gdybym miał odpowiedzieć ogólnie, to jest dla mnie sposobem odnoszenia się do rzeczywistości.
PT: To znaczy?
OH: Improwizacja pozwala budować silniejsze relacje, dostrzegać więcej rzeczy w rzeczywistości, która nas otacza. Improwizacja uwrażliwia na nasze potrzeby, na pragnienia, ale też i na drugiego człowieka. Jako technika daje bardzo dużo narzędzi do stosowania we własnym życiu, aby było ono pełniej i głębiej przeżyte. Ogólnie więc improwizacja jest według mnie reaktywnym, czyli spontanicznym i szczerym, sposobem odnoszenia się do rzeczywistości.
Ja zajmuję się improwizacją teatralną. Aktor ma w niej do dyspozycji zbiór pewnych metod, ćwiczeń, narzędzi, które wykorzystuje – bez scenariusza i bez ustalonego wcześniej tekstu – by budować scenę czy teatr. Te metody i narzędzia pomagają przede wszystkim w nawiązywaniu relacji z partnerem i rzeczywistością, w dostrzeganiu zmian, które w tej rzeczywistości w partnerze zachodzą oraz na spontanicznym komentowaniu tego, co się dzieje. W improwizacji bardzo ważną rolę odgrywa ryzyko podejmowane przez człowieka w celu tworzenia zmian, które odbywają się w relacjach.
PT: Spotykamy się na styku improwizacji i prowokatywności. Gdzie widzisz punkty łączące te dwa światy?
OH: Myślę, że jest tych punktów kilka. Zaczynając od tego, że gdy myślimy o improwizacji teatralnej, to zawsze jest w niej jakiś aktor albo jacyś aktorzy. W prowokatywności aktorem jest psychoterapeuta czy osoba, która prowadzi terapię – ona odgrywa postaci, w pewnym sensie odgrywa rolę. Przejmuje sposób myślenia partnera, klienta czy kogoś z kim się spotyka i dokładnie tak, jak w teatrze, zaczyna wykorzystywać narzędzia improwizacyjne.
W improwizacji ważne jest, by odnosić się do siebie z zaufaniem, radością i uważnością. To trzy podstawowe rzeczy, które cechują emocjonalność improwizatora, który wychodzi na scenę:
– musi być ciekawy tego, co się stanie,
– musi odczuwać radość z tego, że w tej scenie bierze udział,
– musi akceptować to, co się wydarza, nie zaprzeczać temu co jest, nie zaprzeczać rzeczywistości, w której uczestniczy.
I tu improwizacja i prowokatywność są bardzo zbliżone – emocje czy rodzaj nastawienia, które ma w sobie aktor i terapeuta wydają mi się dość zbieżne.. To jest pewien określony rodzaj podejścia do rzeczywistości, w której nagle aktor czy terapeuta się znajduje.
Co jeszcze może łączyć? Przede wszystkim humor. Bardzo często improwizacja jest komiczna czy śmieszna dlatego, że zostają nazwane pewne rzeczy, o których się nie mówi. A nie mówi się o nich ze względu na to, że albo to jest jakiś rodzaj tabu, jest konwencja, by jakieś rzeczy pomijać milczeniem… Ale w improwizacji najważniejsze jest to, żeby się dobierać do tego, co może wywołać zmianę. Szukamy więc w relacji z otoczeniem czegoś, co nas zaciekawi i co możemy na przykład powiększyć, narysować grubszą kreskę, w pewien sposób napompować od środka. Wtedy to tworzy karykaturę, która pozwala z jednej strony zachować dystans, a z drugiej strony zwrócić uwagę na coś, co jest szczególne w tej sytuacji.
PT: A kiedy według Ciebie się rodzi humor?
OH: Humor zawsze rodzi się z dystansu, z przerysowania albo konfrontacji tematu z kompletnie innym podejściem do niego. Aktor bierze jakiś szczegół i doprowadza go do absurdu. Sens tego szczegółu dalej istnieje, ale reakcje aktora są znacznie większe niż w normalnym życiu. Są wzięte pod lupę, są nieadekwatne do tego, jak mógłby się zachowywać człowiek w rzeczywistości. Ale dzięki temu z zewnątrz patrzy się na to z większym dystansem. Humor się często bierze również z zaskoczenia, połączenia rzeczy, które wydają się nieprzystające do siebie, bo takie połączenie może tworzyć absurdalne zdarzenia wywołujące śmiech. Zabawne mogą być również porównania, które się rodzą w wyobraźni aktora czy – w prowokatywności – terapeuty.
O, i czymś jeszcze pomyślałem przez chwilę. Aktor w improwizacji jest twórcą pewnej opowieści. Tworzy tekst, który zawsze wynika z relacji z drugą osobą albo z otoczeniem. Związek miedzy rzeczywistością a aktorem tworzy się ze spontaniczności odbioru tego tekstu. Mam wrażenie, że do tego samego dochodzi w relacji terapeutycznej.
Prowokatywnie o mediacjach – rozmowa z Marzeną Korzeniewską- założycielką i prezesem Stowarzyszenia Mediatorów PACTUS, w którym stara się tworzyć przestrzeń dla rozwoju mediacji i mediatorów.
ProvoTime: Czym dla Ciebie jest prowokatywność?
Marzena Korzeniewska: Posługując się prowokatywnością w mediacji, pozwalam sobie – i tu posłużę się metaforą – na małe porządki w ludzkich głowach, niczym w szafie z ubraniami. Otóż otwieram ich szafę z ubraniami i te ubrania wywalam na podłogę. Ta osoba to widzi i musi się jakoś do tego odnieść. Miała w tej szafie swój porządek i – oczywiście – może na powrót te swoje ubrania poukładać tak, jak to dotychczas robiła. Ale też może skorzystać z okazji i coś zmienić – inaczej poukładać, z czegoś zrezygnować, coś dodać. Ma wybór. Mediatorka zrobiła mu „misz-masz” w głowie, ale co on dalej z tym zrobi, to jest już jego decyzja. I dla mnie skuteczna praca prowokatywna, to jest taka praca, która pozwoli się tej osobie zatrzymać nad kupką tego bałaganu i pomyśleć „co ja chcę z tym zrobić”.
Prowokatywność pozwala na zrobienie bałaganu w taki sposób, że wywołujemy refleksję i motywację do zmiany, a nie złość na mediatora, że mu w głowie namieszał.
Na mediacje przychodzą ludzie (najczęściej są to dwie osoby, choć może być ich więcej), którzy są ze sobą w sporze lub wieloletnim konflikcie. Bywają w dosyć trudnych emocjach i okopują się bardzo często na swoich stanowiskach. Gdy wiedzą, że u mediatora spotkają się z drugą stroną to często pracują dosyć długo i wytrwale nad tym, żeby dostatecznie uzasadnić swoje racje i swoje wybory. Przychodzą gotowi na batalię przed sądem, przed arbitrem, a nie przed mediatorem, który ma im pomóc wypracować porozumienie. Istnieje więc potrzeba, żeby wyciągnąć ich z takiego tunelowego myślenia.
Wielu osobom stosunkowo łatwo udaje się przejść z myślenia konfrontacyjnego na myślenie konstruktywnego rozwiązywania problemu, ale są też tacy, którym się to nie udaje. I nie do końca to ich wina. Nie udaje się ze względu na silne emocje, silny konflikt relacji lub też mają jakiegoś innego rodzaju ograniczenia, które mogą mieć charakter wewnętrzny i zewnętrzny. System wartości, postrzeganie siebie i innych, role społeczne i maski, w jakich występujemy, rodzina, inne ważne dla nas osoby, i szereg innych czynników wpływają na to, na ile jesteśmy otwarci i skłonni do szukania konsensusu.
PT: Jak wygląda w praktyce stosowanie prowokatywności w mediacji?
MK: Styl prowokatywny daje mediatorowi szereg technik do wykorzystania w chwili impasu – a to raczej jest chleb powszedni w naszej pracy. Warto dodać, że impas w mediacji to stan braku zadawalającego strony rozwiązania, czy też pomysłu na porozumienie. Rolą mediatora jest umożliwienie stronom wyjścia z impasu, wyzwolenia w nich motywacji do szukania drogi, a raczej kierunków, w których mogą podążyć. Często chodzi o to, aby strony wyzwolić z przyjętego przez nie toku myślenia. W takich chwilach każda technika, która pomoże mediatorowi zmienić perspektywę, czy wręcz zafiksowanie stron na jakiś pomysłach (zazwyczaj wzajemnie się wykluczających) jest bezcenna, a styl prowokatywny jest tu szczególnie przydatny.
Ale to nie wszystko. Prowokatywność niesie ze sobą szczególnie mi bliski sposób pracy z ludźmi i tego, jak postrzegam rolę mediatora. Dla mnie nadrzędną sprawą jest wolność drugiej osoby, jej podmiotowość i prawo decydowania o swoich wyborach. Mediator ma umożliwić dokonanie wyborów określonych rozwiązań – w sposób świadomy i odpowiedzialny. Do tego mają to być wybory dokonywane przez osoby będące ze sobą w sporze, czy konflikcie, które przyszły z najczęściej wykluczającymi się wzajemnie oczekiwaniami.
To, że przychodzi dwoje ludzi, wcale nie znaczy, że nie przychodzą z nimi inne, ważne dla nich osoby. I one albo siedzą na ich ramionkach i im szepczą do ucha, albo oni wciąż się zastanawiają „co by powiedziała mamusia?”, „co na to przyjaciółki?”, „a adwokat powiedział, że mam chcieć takich właśnie alimentów i grosza nie odpuścić!”, „a co by powiedziała kochanka?”, „co na to szef w firmie?”, o kumplach przy piwie nie wspominając…
Jeśli nie ma otwartości na poszukiwanie rozwiązań, a dodatkowo dochodzi spętanie różnymi ograniczeniami, to mówienie uczestnikom mediacji, żeby się na poszukiwanie rozwiązań otworzyli nic nie da. Mediacja nie jest psychoterapią. I gdy już nic innego nie działa, żadne przerwy, zmiany tematów, burze mózgów, to wtedy zostaje prowokatywność.
PT: Czyli chodzi o odklejenie od perspektyw, w których są osadzone osoby, które przychodzą na mediacje?
MK: Jest takie narzędzie prowokatywne, w którym prowadzący zaczyna zajmować różne stanowiska i zaczyna w pewnym momencie przerysowywać potencjalny wewnętrzny głos – na przykład matki – która mówi „ale jak Ty możesz teraz to wybierać!”. Albo kochanki, która mówi „przepraszam Cię bardzo, ale Ty mówiłeś, że to nie będzie tylko seks, tylko Ty mi w ogóle pół domu zrobisz”. W dużym skrócie – mediacja może się zakończyć porozumieniem, gdy mediator prawidłowo utrafi w to, kto tam siedzi na tym ramieniu. Dla osób z zewnątrz prowokatywność jest trochę zwariowana i mówimy do nich „z przymrużeniem oka”. A to daje luz i możliwość zachowania twarzy przez strony.
Trzeba też wziąć pod uwagę, że mediator i strony mediacji tworzą pewnego rodzaju grupę społeczną. Te osoby wzajemnie się obserwują i widzą, że mediator zachowuje się wobec nich tak samo „prowokatywnie”. Uczą się wzajemnie relacji skierowanej na współpracę, dostają trochę humoru i widzą, że ten ich problem to jeszcze nie koniec świata, bo właśnie trafili na prowokatywnego mediatora, który wywala im ubrani a z szafy. To też ich otwiera na zmianę perspektywy.
Prowokatywność może działać dobrze również w momencie, gdy strony przychodzą i zamiast ze sobą negocjować, starają się „ugrać” coś z mediatorem lub wręcz starają się mediatora zdominować (w tej roli szczególnie celują pełnomocnicy stron). To jest też dobry moment na różne prowokatywne techniki.
PT: Frank mawiał, że ludzie są silniejsi niż nam się wydaje i są silniejsi niż oni sami w to wierzą.
MK: Ta sentencja jest bardzo ważna w mediacji. Bardzo wielu mediatorów boi się o swoją bezstronność i neutralność, boją się skrzywdzić osoby uczestniczące w mediacji. Bardzo ważne jest dla nich więc przekazywanie idei Franka, że ludzie tak naprawdę nie są tacy słabi i są w stanie bardzo wiele znieść – gdy czują, że się do nich podchodzi ze zrozumieniem, szanuje się ich godność, daje się prawo wyboru własnej drogi, ich granice nie są naruszane.
Dla mnie to było duże odkrycie na warsztatach z Noni – po tym, gdy to usłyszałam i mogłam doświadczyć na warsztatach, stałam się odważniejsza w prowadzeniu mediacji. Mediatorzy nie mają takiej wiedzy i doświadczeń.
Gdy mediatorem jest psycholog, to on jeszcze jakoś sobie poradzi z emocjami w mediacji, ale gdy to jest prawnik, którego nie uczono pracy z emocjami? On otacza się skorupą prawnych schematów i narzuca prawne rozwiązania, chowa się za tarczą z przepisów. Wielu prawników bardzo chciałoby być dobrymi mediatorami – zachowującymi bezstronność, nie narzucającymi swoje rozwiązania – ale najzwyczajniej w świecie nie radzą sobie z tą całą psychologią, rozmową człowieka z człowiekiem.
Gdy ja wypracowuję z klientami ugodę, dominujące jest zdanie obu stron. To oni mają powiedzieć czego chcą i jak chcą, żeby to wyglądało.
Gdy zaś mediacje prowadzą prawnicy, to najpierw mówią stronom czego nie mogą, a za chwilę się okazuje, że w zasadzie niczego nie mogą – tylko tyle, ile im powie prawnik.
Stosowanie prowokatywności wymaga potraktowania stron mediacji tak zwyczajnie po ludzku – ja jestem człowiekiem, ty jesteś człowiekiem i spotykamy się w tej relacji.
I to warto podkreślić. Po warsztatach z Noni przestałam się bać ludzi i traktować ich, jakby byli z porcelany. Zaczęłam wchodzić w ich sposób myślenia i im ten ich sposób myślenia pokazywać.
PT: W tym co mówisz znajdujemy kilka rzeczy, które prowokatywność daje mediatorowi: odwagę do bycia bardziej w kontakcie z klientem, ale też odwagę do tego, że mogę więcej, niż mi się wydaje; pozwolenie na bycie „bardziej” człowiekiem w spotkaniu zczłowiekiem; ufność i wiarę, że ludzie są silni.
MK: Kolejną rzeczą na pewno jest wychodzenie ze schematów – prowokatywność w przełamywaniu schematów jest bardzo pomocna, bo wyjście poza schematy to otwarcie się na nowe rozwiązania.
I jeszcze to, że nie podchodzimy do tego co się dzieje śmiertelnie poważnie, że można się uśmiechnąć nawet w obliczu bardzo poważnych mediacji, że humor potrafi wiele zdziałać, wiele pomóc, rozbraja.
Dzięki prowokatywności mam odwagę w przekraczaniu własnych schematów i teraz już pewność, że mogę zaufać sobie samej i swojej wrażliwości w pracy z drugim człowiekiem.
PT: A co jest atrakcyjnego dla Ciebie w prowokatywności w mediacji?
MK: Sam sposób rozmowy, bo jest w nim przyjacielskie traktowanie – z pełnym szacunkiem, ale i z poczuciem humoru. Czasem się zastanawiam, czy z tym swoim prowokatywnym wariactwem nie przegięłam, ale jakoś ci ludzie nie wychodzą przed końcem obrażeni na mediatora, czyli chyba nie…
Kiedy przyjechałam na Wasze szkolenia, głównie chciałam sobie radzić z impasem. I dostałam konkretne techniki na impas. Ale to nie wszystko, co wnieśliście cennego w moje marne życie mediatora.
Mogę pozwolić sobie na znacznie więcej w relacji mediator – strona mediacji, niż bym się wcześniej odważyła – zachowując oczywiście prawo stron do godności, podmiotowości, do wyboru i ostatecznej decyzji, co do wyniku mediacji i poczynionych ustaleń.
Mogę też znacznie bardziej po partnersku traktować ludzi, ale trochę ich wciągnąć w mój sposób postrzegania tego, jak ja bym chciała te mediacje poprowadzić. I tak przeciągam ludzi ze strefy wojny: „walczę, muszę mieć, muszę mu pokazać, muszę wygrać, co inni o tym powiedzą”, w strefę relacji i budowania: „jakie masz potrzeby, co faktycznie chciałbyś osiągnąć, jak to będzie wyglądało w przyszłości, kim będziesz w przyszłości, jeżeli podejmiesz taką, a nie inną decyzję”.
Jeżeli ja mam w sobie odwagę do stosowania prowokatywności w mediacji, to – tak to rozumiem – jednocześnie daję tym ludziom odwagę do szalonych wyborów. Zaznaczmy – szalonych dla nich w początkowym momencie. I niech sobie w głębi duszy gadają: „W zasadzie dlaczego ja muszę się zgodzić na to?” „Przecież mi będzie znacznie lepiej z tamtym, to jest zwariowane, nigdy w życiu nie pomyślałem o takim rozwiązaniu”. „A co mi tam mamusia, co mnie tu na tym ramieniu inni będą szeptać. Przecież to ja jestem na mediacji, to ja złożę swój podpis na ugodzie, to ja sobie będę pił to co nawarzyłem.”
I tu powinna się pojawić moja ulubiona emotka diabełka.
To daje mediatorowi prowokatywność.
Marzena Korzeniewska – zawodowo zajmuje się mediacją oraz zarządzaniem organizacją pozarządową. Ukończyła studia na Wydziale Ekonomiczno-Socjologicznym Uniwersytetu Łódzkiego oraz Studia Podyplomowe na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Łódzkiego. Ma niemiecko-polski certyfikat doradcy ds. rozwiązywania konfliktów, jest szkoleniowcem i trenerem przyszłych mediatorów oraz superwizorem w zakresie mediacji.
Od 2004 roku prowadzi szkolenia z zakresu mediacji dla przyszłych mediatorów oraz staże i superwizje. Prowadzone przez nią szkolenia podstawowe i specjalistyczne ukończyło do tej pory 350 osób. Prowadziła zajęcia dla studentów Uniwersytetu Medycznego w Łodzi oraz Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Łódzkiego w ramach współpracy z Kliniką Prawa UŁ. Prowadzi też warsztaty i wykłady dla przedstawicieli wielu grup zawodowych. W pracy szkoleniowej wykorzystuje ponad 20-letnie doświadczenie zawodowe w prowadzeniu postępowań mediacyjnych.
Jest założycielką i prezesem Stowarzyszenia Mediatorów PACTUS, w którym stara się tworzyć przestrzeń dla rozwoju mediacji i mediatorów.
Artykuł powstał dla 1 numeru ProvoTime – kwartalnika Provocare.
Użyte w dosłownym znaczeniu, słowo to oznacza głupią albo niedouczoną osobę. Jednak w Zen często jest pochlebnym określeniem człowieka w pełni oświeconego, który dla tych, którzy “nie widzą”,
wygląda na zwyczajną osobę, zupełnie nie związaną z Zen.
{Przytoczone wyrażenia Zen pochodzą z książki “The Zen Koan”; Isshu Mura & Ruth Fuller Sasaki, Harvest, 1965}
Franka Farrelly’ego jako terapeuty nie można dopasować do żadnej kategorii. W jego posiadaniu jest artyzm i moc, które przez lata mądrze wykorzystywał dla dobra innych. Nazywa to Terapią Prowokatywną, a jest ona wielowymiarowa. W najwyższym stopniu walidacyjna, prowadzona z pełną zrozumienia życzliwością, terapia ta prowadzi do wspólnego śmiechu i łez, ponieważ także całkowicie podważa fałszywe self (fałszywe ja) chorego. Wzmacnia i wspomaga szybkie zmiany. Przekształca bunt, opór, intuicję, paradoksalne polaryzacje i myślenie lateralne w zasady terapeutyczne, co wygląda na chaotyczne, pozbawione dyscypliny, bardzo realistyczne.
Frank jest dociekliwy, jak dziecko ciekawy ludzi, dokładnie ukrytych pod całunem wszechwiedzy. Zachowuje się jeszcze bardziej głupio niż największy głupiec. Jest w nim więcej z kapłana niż w większości księży, i więcej z drania niż w największym z łajdaków. Jest lekarzem prawdziwszym od wielu doktorów. Może być bardziej podobny do ciebie niż sam myślisz, że jesteś – zwłaszcza w tych sprawach, które ukrywasz przed innymi. Ci, którzy starają się go zdefiniować, wystawiają swój mózg na takie przeciążenie, które Frank skutecznie wyleczyłby humorem!
Jest autentycznie sobą; jedyny w swoim rodzaju, chociaż w tym niezwykłym człowieku jest tyle współczucia i zaangażowania w rzeczywiste leczenie, że wystarczy go, by utworzyć holograficzne bazy na wszystkich kontynentach. Najbardziej trafnie mogę opisać jego metaforyczny styl angażowania się w problem terapeutyczny przykładem wielkiego Mistrza sztuk walki u szczytu jego mocy.
Shori ni hokosaki o zo su.
Ukryć włócznię w uśmiechu.
W tej analogii Mistrz skumulował potężne siły wewnętrzne i był w stanie pokonać zwykłego przeciwnika bez potrzeby zadawania ciosu. Obserwuje cię bardzo uważnie, ale jest twoim lustrem. Nigdy nie daje się zaskoczyć. Ma świetne umiejętności, ale jest też przebiegły i sprytny, więc ani w jego ataku, ani w wycofaniu nie zauważysz, że nadchodzi decydujący cios; za późno zdasz sobie sprawę z tego, że cię przechytrzył i że ta walka nigdy nie była równa.
Co gorsza, jest też Mistrzem twojej ulubionej broni (albo techniki) i potrafi użyć jej przeciwko tobie z druzgocącym skutkiem. Jesteś pokonany – ale nie zniszczony. Podstaw w tej analogii problem terapeutyczny za przeciwnika, a alternatywne realia psychospołeczne za broń, a zaczniesz rozumieć, jak destrukcyjny wpływ na psychopatologię ma Frank Farrelly ze swoim humorem, poczuciem absurdu, surrealistycznym niezrozumieniem tego, jak rzeczy powinny wyglądać i swoim upartym zaprzeczaniem temu, że klasyfikacja DSM-4 koliduje z jego własną teorią: klienci są silni.
Dondo fuge.
Nie da się tego przełknąć; nie da się tego wypluć.
Równocześnie można zdać sobie sprawę z dziwnych sił, które wydają się podczas sesji działać w sposób szokujący. Z jakiegoś powodu klient toleruje sposób, w jaki Frank “mówi o tym, o czym się nie mówi”, jest opanowany, a nawet czuje się zaakceptowany i zweryfikowany przez to doświadczenie – tak jakby oglądał horror o swoim własnym życiu, wyświetlony przez szalonego filmowca i jakimś cudem to jest w porządku! Frank udaje rozdrażnienie, kiedy tak wiernie przedrzeźnia, wyszydza, parodiuje i odgrywa skutki tak śmiesznych głupot, jak poglądy klienta. Miażdży jego życiowe eufemizmy i robi z igły widły. Jak na ironię, im bardziej on angażuje się w problemy, tym bardziej klient się uspokaja! To zabawne, ale – jeszcze gorzej, zgadza się z Frankiem (to nieuniknione). Jakby tylko on rozumiał.
I co gorsza, te okropności wywołują dziwaczną dumę, że tylko on, tylko klient narobił takiego bałaganu w swoim życiu, bez większego wysiłku i bez niczyjej pomocy. Albo, jeżeli woli, to wcale nie była jego wina, tylko – słabych genów, albo zapchlonego kocyka w dzieciństwie, albo pogryzienia przez psa, albo tego, że się urodził nie w tych czasach… rozumiesz, o co chodzi. Frank wynosi winę i żal do życzliwej formy sztuki, w której terapeuta daje z siebie wszystko w tym na wpół sadystycznym ćwiczeniu! Nie oszczędza nikogo, jest aż nazbyt spostrzegawczy. Co gorsza, główny mąciciel i podżegacz w tym starciu wypuszcza w stronę “ofiary” coraz odważniejsze zapewnienia, że nic nie da się zrobić – że jest prawdopodobnie za późno… albo to będzie za trudne… albo zbyt wiele osób poczuje się zranionych, jeżeli się zmienisz. Frank rzuca wyzwanie, żeby ośmielić się zignorować profesjonalną poradę; terapeuci spędzają lata siedząc za biurkiem i czytając książki, chodząc na szkolenia i superwizje po to, żeby radzić sobie z szaleńcami – o, przepraszam, z klientami w niekorzystnym położeniu – i trzymać się programu!
Jak ty, klient, miałbyś sobie poradzić z takimi sygnałami? Pomińmy to, że klienci warsztatów Franka, ze swoimi licznymi ludzkimi błędami i własnymi problemami w relacjach, są wciąż wysoko wykwalifikowanymi profesjonalistami. I że w swojej pracy dostaje pieniądze za to, żeby do frustracji doprowadzać niewinnych cierpiętników i zachęcać ich do tego, żeby było jeszcze gorzej. Osłabia twoją słabość ukłuciami humoru, ale później robi coś dokładnie przeciwnego. Albo odwrotnie!
Zuryo shukko.
Przyjąć to, co do ciebie przychodzi i odejść.
Sesja jest najbardziej niezwykłą rzeczą w świecie Franka. Czas się zatrzymuje. Nie istnieje nic poza twarzą i słowami tego uśmiechniętego terapeuty (trafniej ten uśmiech oddaje amerykański idiom “shit-eating grin” – “złośliwy, chytry, ironiczny uśmieszek”). I poza słowami, intonacją, tonem głosu, opowieściami i dźwiękami. Zwłaszcza poza głosem, często pełnym ironii i wyższości, pobłażliwości i pseudo tolerancji dla zdezorientowanych “pomocników”. Od zmiennego jak kameleon terapeuty nie ma co oczekiwać pomocy czy sentymentalnego wsparcia, przeciwnie.
Kto wyjawia twój sekret, twoje prywatne myśli światu, a następnie mówi ci, jak skończy się twoja historia, zanim jeszcze doświadczysz rozczarowań na własnej skórze? Terapeuta, którego sam wybrałeś! Oszołomiony, zdajesz sobie sprawę, że ten człowiek naprawdę wie, ale wolałbyś, żeby nie wiedział. I czy musi to mówić? Nie jesteś całkiem gotowy na to nieuchronne działanie. {Klient, P: “Najpierw pomyślałem, że zmarnowałem pieniądze. Później zdałem sobie sprawę, że coś się zmieniło – tak, jakby Frank wszedł do mojego domu, porządnie go posprzątał i poprzestawiał meble dokładnie tak, jak lubię”}. Ale wtedy Frank zabiera się za twoją edukację, tam, gdzie wielu innych poddało się albo odpuściło. Szybko zaczynasz się zastanawiać, dlaczego te prawdy były przed tobą ukrywane.
Ostateczna zniewaga musi nadejść wtedy, kiedy ci spośród populacji klientów, którzy są psychicznie niestabilni, spotykają się z bestią Terapii Prowokatywnej; jakie to musi być uczucie, uświadomić sobie, że twój pomocnik wydaje się być bardziej cierpiący od ciebie, a twoje szalone myślinie są aż tak złe, jak jego?
Jishi kusaki o oboezu.
Nie rozpoznaje zapachu własnych odchodów.
Naprawdę zdumiewające jest to, że ci klienci odrzucają szczodre i miłosierne propozycje Franka, żeby się poddać i zachować siły na Dom Opieki “Szumiące Sosny”. Większość woli zakwestionować mądrość jego dobrze uzasadnionych i trafnych rad. Tak naprawdę zaczynają rozmawiać o rzeczywistości i o dążeniu do poprawy! Zaskakująco niewdzięczne odrzucenie jego najszczerszej pomocy.
Po porządnej sesji wyśmiewania ich problemów, większości osób trudno jest zaakceptować fakt, że powinni albo poukładać sprawy w życiu, albo odrzucić wszelkie zmiany. Frank jednak wykorzysta nadarzającą się okazję i przypomni, że to byłoby najrozsądniejsze – zwłaszcza, że cała armia oczekujących terapeutów tygodniami musiałaby renegocjować swoje hipoteki, gdyby klienci uwierzyli w te szalone myśli, że wszystko z nimi w porządku! Mówi im, że ich przeszłość określa ich przyszłość i że jeżeli coś wygląda jak kaczka i kwacze jak kaczka, to lepiej jest pogodzić się z tym, że zawsze będzie kaczką (oczywiście klienci obmyślali warianty swojego problemu przez całe lata).
Obserwowanie Franka przy pracy i oglądanie, jak burzy negatywny system przekonań, to jak przyglądanie się radosnemu chłopcu, który niszczy zamek z piasku – tylko dlatego, że tam stoi! Terapia Prowokatywna może też przedstawiać chorego pacjenta jako kogoś z gigantycznym czyrakiem albo wrzodem – jego problemem – “gotowym do usunięcia”: podczas spotkania doktor Frank wyciska (i drażni) wypełnione ropą świństwo w gabinecie zabiegowym! To może nieźle zaboleć. Wyleczenie jest nieuniknione.
Siutte koszara ni okasu.
Wiedzieć, ale celowo przekraczać granice.
Drugą część sesji szkoleniowej warsztatów Terapii Prowokatywnej stanowi czas i przestrzeń, kiedy to Frank kończy 25-minutowy moduł terapeutyczny, siada z klientem i zbiera informacje zwrotne i od klienta, i od widowni. Klient pozostaje głęboko pogrążony w Prowokatywnym polu energetycznym (dumny i z poczuciem ulgi, że przetrwał tę walkę i odrobinę obronił swoją rzeczywistość), rozmyśla i przetwarza. W końcu nie jest pozostawiony bez pomocy, mimo że Frank może utrzymywać, że sytuacja jest “beznadziejna” i niewiele da się zrobić. To jego życie. Chociaż w Terapii Prowokatywnej nie ma świętości, to istnieje “święte miejsce” i to jest jego część. Otrzymuje potwierdzenie od innych osób z grupy po prostu wiedząc, że każdy przejrzał tę grę, ale tak się właśnie dzieje, kiedy siada się na tym krześle – czuć, że odwaga i szacunek do siebie samego wiszą w powietrzu. Okropne rzeczy też zostały potwierdzone! Nikt nie zginął. Za to wszyscy się pośmialiśmy.
To jest taka zażyłość, której nie czujemy zbyt często – i niełatwo byłoby nam komuś na tyle zaufać, żeby do niej dopuścić. Nieskończonym potokiem opowieści, aforyzmów, różnych historii z terapii, żartów, powiedzonek, odkryć naukowych wymyślanych na poczekaniu i w obsadzie aktorskiej wydobytej z bagien własnego id, Frank zalewa salę przydatnymi informacjami. Klient się odpręża; tak się dzieje, jeżeli nie jest akurat wielokrotnie i na nowo stymulowany, a jego problem wywoływany na jeden z setki subtelnych sposobów. Mistrz nadal udaje, że uderza i blokuje jeszcze długo po walce…. ale czy udaje? Podobno, kiedy odetniesz głowę grzechotnikowi, może cię jeszcze później odruchowo ukąsić – a jad wciąż będzie działał. “Później” oznacza godziny albo dni, a w kłach jeszcze po latach znajduje się śmiertelny jad. W pewnym sensie przypomina mi to sesję z Frankiem.
Gozu o anjite kusa o kisseshimu.
Przyciskając łeb wołu do ziemi, każe mu jeść trawę.
Klienci Franka (i każdy, kto go spotyka) ostatecznie kończą, funkcjonując stabilnie w ramach społecznych i kulturowych. Frank nigdy nie pozwoli im wyjść poza te ramy, ponieważ przekazują informacje i tak bardzo definiują ich wewnętrzny świat. W Indiach podróżnicy będą musieli odpowiadać na setki bardzo osobistych pytań, które usłyszą od miejscowych – tam to normalne. Frank też jest Hindusem. Samo ujawnienie jakiegoś faktu – na przykład wieku – wystarczy, żeby klient (zwłaszcza kobieta) wywołał u Franka gąszcz negatywnych skojarzeń i pseudo-przygnębienia.
Klient może próbować wyjść poza ramy (na przykład poza brzemię bycia synem), powiedzieć sobie, że z nich wyszedł albo uwierzyć, że to się wydarzyło w przeszłości. Jego rola, na przykład “kozła ofiarnego” albo “wybrańca” i wszystkie związane z tym zobowiązania, wszystko to powraca w potwornej chwale, by straszyć podczas sesji. Całe lata znikają, kiedy dynamika i ograniczenia rodzinne powstają w umyśle klienta, wyolbrzymione i wzmocnione przez skrajnie życzliwego terapeutę. To ich “niedaleko pada jabłko od jabłoni”, jakby Frank miał z tym cokolwiek wspólnego! Może być jeszcze bardziej upiornie, niepowstrzymany Frank może przybrać rolę dowolnej ilości złych rodziców – myślę, że jego specjalnością jest trudny ojciec. Poradzenie sobie z tą projekcją, podczas gdy z wściekłością projektujesz na terapeutę (który też odpowiada projekcją), jak zauważyło wielu klientów, mocno osłabia opór. Wtedy może pojawić się spokojna, racjonalna porada, po której nagle nastąpi sugestia, że można ją odrzucić, jeżeli okazałoby się, że na wyzdrowienie trzeba poczekać… w końcu nie ma pośpiechu, żeby coś poprawiać… zmiany mogą być stresujące… może za rok albo dwa?
Za tę bardzo dezorientującą i profesjonalnie nieprofesjonalną (ale zazwyczaj właściwą, poprawną i realną) pomoc klient czasami dziękuje Frankowi. Może nie być pewien, czy to było łatwiejsze do przełknięcia, ale bardzo docenia testowanie rzeczywistości. Dla niektórych osób to jedyne testowanie rzeczywistości, jakiego doświadczyli w życiu od momentu kary za opóźnienie w podatkach. Mówią Frankowi, że ich rozumie, to w jaki sposób myślą, ale to nie zawsze jest przyjemne, kiedy tak rozgrzebuje zakamarki ich umysłu w poszukiwaniu śmieci. W końcu na pewno łatwiej jest poczuć ulgę odpuszczając problem niż zachęcając Franka, żeby (nadal) robił z tego jakąś wielką sprawę. Wszelkie “chciałbym”, “mam nadzieję”, “jeżeli” i “dlaczego” spowodują tylko to, że zacznie od nowa! Już lepiej jest usłyszeć, że wolno się uczysz niż cofnąć się do postawy z początku sesji, kiedy człowiek bardziej pewny jest swoich słabości (albo ich braku, w zależności od przypadku). Zaszła “znacząca zmiana”.
Kanji wa jari o kanasty shi
Notuj ao jari o nessatsu su
Zimno zabija cię zimnem,
Gorąco zabija cię gorącem.
W procesie badania podczas sesji tak wielu wyjątkowych błędów, potknięć, win i pomyłek klienta, Frank ma przerażająco dużo racji. Jest erudytą i człowiekiem renesansu, chociaż głęboko to ukrywa. Ma rację w kwestii znaczenia słów (szczególnie pod względem semantyki, epistemologii i filologii), w kwestii prostych szkolnych faktów (lata temu zapomnianych przez klientów), w kwestii skutków, jakie nasze zachowanie wywiera na innych, w kwestii tego, co motywuje małżonków, kim są przyjaciele i co naprawdę mieli na myśli filozofowie, egzystencjaliści i bibliści. Jest kopalnią informacji na temat obyczajów Ameryki Środkowej, a przy tym jest w pełni osadzony w slangu, dialekcie i żargonie swoich czasów (bycie tłumaczem Franka podczas jego wykładów na całym świecie musi być dość stresujące).
Ten zwykły człowiek wie również, co ludzie kryją w głębinach swoich serc. Sprawdza pogodę w krainie ich uczuć. Nikt nie jest w stanie obronić się przed tym arsenałem i sugestią: nie wiesz, co mówisz i nie wiesz, co robisz! Ale uparcie i na uroczy sposób jest też w błędzie, kiedy niezawodnie żartobliwie przepowiada klientowi, że będzie gorzej, że to dopiero początek końca, że może znieść tego znacznie więcej, nie powinien przejmować się problemem albo ogólnie, że powinien robić to samo, co robi od lat, nawet jeżeli to nie działa. Klient zaczyna czuć, że jego wypielęgnowana mapa świata jest już w strzępach, ale po prostu nie może zgodzić się z defetystycznym myśleniem, takim jak Franka; zamiast “śmierci od tysiąca cięć” – zdrowie od tysiąca wymówek! Aleister Crowley powiedział, “Czyń swoją Wolę, niech będzie całym Prawem” (też miał swoje problemy), ale Frank mógłby powiedzieć klientowi, żeby w to uwierzył, bo – dla niego – alternatywa jest za trudna. Jak by ci się to podobało, gdybyś usłyszał od terapeuty, że powinieneś wpaść w głęboką depresję albo dużo pić, gdybyś miał za sobą życiowe niepowodzenia i jedyne czego byś potrzebował, to odrobina współczucia?
Koniku o eggutte kizu to nasu.
Rozgrzebać zdrowe ciało i zrobić ranę.
Klienci nabierają energii, spierają się i bronią pozytywnych wartości w swoim życiu, w które uparcie nie wierzy Frank albo które blokuje skąpymi pochwałami. To cudowne starcie, kiedy Jego Karygodność chytrze prosi o powtórzenie jakichś samoafirmacji, tak jakby klient mówił w obcym języku. A pełne przekonania samopotwierdzenie może się spotkać ze zdecydowanym zaprzeczeniem ze strony Franka, ale kto by za nim nadążył! To jest sygnał dla naburmuszonego albo zranionego terapeuty, który wtedy cichutko mruczy, że tylko próbuje pomóc…. albo skarży się na to, że musi tak ciężko pracować… z takim słabym materiałem… zwłaszcza teraz, kiedy dobrze mu idzie. Czasami Frank stawia sprawę jasno, że “wtorek to jego dzień dobroci, i to nie jest dzisiaj”. Nie unika stosowania na sobie tej samej trudnej terapii i uprzejmy jest powiedzieć klientowi, że jego głowa nie jest już taka jak kiedyś, albo że “kiedyś ją miał, ale stracił „i że nie idzie mu tak dobrze w zabawie terapeutycznej ze wszystkimi tymi upierdliwymi klientami, którzy nie przyjmują żadnej rady… i że nie może nic poradzić na to, że nudzi mu się i robi się śpiący podczas sesji, w której nie zdarzy się nic prawdziwego ani rzeczywistego…. klientom trudno jest do tego przywyknąć, z natury są podejrzliwi.
Jedna rzecz jest pewna: klient nigdy nie zwycięża w tym rozmiękczającym starciu. Być może potrzebni nam terapeuci, którzy będą uspokajali klientów w naszej szalonej kulturze i systemie, którzy powiedzą im, żeby obniżyli swoje oczekiwania, bo gdyby Franka z jego psychicznym kung fu wypuścić na cały świat, to mogłoby to wywołać spory zamęt. Ludzie zaczęliby odpowiadać za rezultaty swojego zachowania, przestaliby się bawić w swoje ulubione odgrywanie ofiary i myśleć więcej o innych, no i lepiej by się bawili. Z tym nikt by sobie nie poradził! Ale odchodzę od tematu…
Obecna medykalizacja problemów społecznych wymaga całkowicie nowej kategorii dolegliwości: odmowa wyciągania wniosków z lekcji, jakie daje nam życie i przerzucanie na kogoś innego odpowiedzialności za nieuniknione konsekwencje. “Wypalenie” to jedna z odmian, tak samo jak “ludzkie gierki”. Terapia Prowokatywna to antidotum i lekarstwo na chorobę, o której ani ponury terapeuta, ani nieszczęśliwy klient nie wiedzą, że na nią cierpią: unikanie życia razem z jego prawdziwym bólem i radością. Mój kolega, Neil Phillips, po tym, jak po raz pierwszy zetknął się Terapią Prowokatywną Franka, powiedział: “Frank wyleczył krwawiącą dziurę w mojej duszy”.
Aiote aishirzsu,
Tomo ni kattatena o shirazu.
Spotykam go, ale nie wiem kim jest;
Rozmawiam z nim, ale nie znam jego imienia.
Wiele elementów najbardziej oryginalnych i skutecznych terapii można odnaleźć w Terapii Prowokatywnej, w której wykwalifikowani hipnoterapeuci dostrzegają niuanse hipnozy, a entuzjaści N.L.P – strategiczne kompendium technik ciała i umysłu. Podążanie za klientem w drodze od jego sposobu postrzegania świata jest dopuszczalne, ale co z podążaniem za jego ciemną stroną? I z jej negatywnym przewartościowaniem? Przeniesienie i przeciw przeniesienie nabierają zupełnie nowego znaczenia, radykalnie odmienione przez jego szaleńczo rzeczywiste nauczanie. A jednak nie ograniczają go żadne z tych elementów, a on sam powstrzymuje się przed uznaniem ich, z wyjątkiem ogólnikowych aluzji.
Paradoksalne, lecz prawdziwe jest to, że jego interakcje, które wyglądają na tak inwazyjne, są w zasadzie nierozpoznawalne podczas sesji (dlatego też działają neutralizująco albo oczyszczająco); przypominają grecki chór, teatr kabuki albo doskonałe aktorstwo. Trudno jest odnieść się do niezbadanego przedmiotu, ale będziemy na niego reagować – w jego przypadku intensywnie. Młodziutcy terapeuci przejmują jego cechy i tonację w nieświadomym hołdzie dla jego wpływu, a zaprawieni w bojach weterani terapii woleliby o nim zapomnieć! Nie można zetknąć się z Terapią Prowokatywną i pozostać niewzruszonym.
Ten człowiek to chodząca biegunowość i mistrz dezorientacji w służbie demonstrowania nam, jak obudzić się ze snu (lub koszmaru) istnienia i zacząć żyć świadomie. Opowiada o koncepcji jakości życia. Wszystko jest takie, jak powinno, bo Frank jest fenomenem natury, inspirująco oryginalnym i nie można go wyjaśnić, tak samo jak żartu (sam powiedział, że “wyjaśnienie humoru jest jak sekcja żaby – wiele się nie nauczysz, a żaba tego nie przeżyje!”). Czy można oddzielić Franka od jego szalonego dziecka – Terapii Prowokatywnej? Niektóre z życiowych prawd nigdy nie zostaną ujawnione.
Mukuteki motomo fukigatashi.
Ryż w misce, woda w wiadrze.
Czy każdy może nauczyć się Terapii Prowokatywnej i umiejętnie stosować ją w życiu? Tak. Wszystko, czego potrzebujesz (poza szkoleniem) to siłą wewnętrzna, ugruntowanie, dobre granice i sympatia w stosunku do ludzi, ale też gotowość do odgrywania głupka. Bardzo przyda się również zdrowy rozsądek i doświadczenie życiowe. Można ją prowadzić na wiele sposobów, bo różne są sposoby istnienia (chociaż pewne dziwaczne poczucie humoru stanowi dużą zaletę i płaszczyznę porozumienia dla takich terapeutów).
To również bezpieczna przystań dla tych, którzy cierpią z powodu poczucia straty i samotności, ponieważ nasze człowieczeństwo – to, jacy jesteśmy – często jest balsamem i lekiem dla innych. Nasze problemy, klienci, przyjaciele, rodzina i nasze “życiowe lekcje” są naszym życiem – nie musimy ich zaniedbywać ani bagatelizować. Korzystaj z nich tak, jak Frank; lubi mawiać: “to, co jest najbardziej osobiste, jest najbardziej uniwersalne”. Tutaj, tak samo jak we wszystkich “prawdziwych” terapiach, doświadczasz głębi i tych poziomów znaczeń, które przekraczają zwyczajne zrozumienie.
Terapia Prowokatywna weszła mi w krew i życie po to, by stać się częścią mojej istoty. W starciu podczas sesji jest i osmoza, i chaos. To jak przyjście do domu, ale też uczenie się, jak wiązać buty i jak jeździć na rowerze; nigdy tego nie zapomnę. W ostatecznym rozrachunku możemy nie dowiedzieć się, która terapia jest najlepsza, ani nawet czy prowadzą ją terapeuci (zastanawiam się, czy Mozart nie zrobił więcej dobrego dla ludzi niż większość terapii), ale korzystając z Terapii Prowokatywnej bez wątpienia możemy powiedzieć, że jesteśmy na znacznie wyższym poziomie dezorientacji.
Kyu shisaru.
Być uciszonym; zostać zmuszonym do zaprzestania (mówienia). Nie kontynuować.
Sugestia, nieodłącznie związana z tym zwrotem jest taka, że osoba, która przestaje mówić, zgadza się albo zmuszona jest przyjąć to, co powiedział ktoś inny.
Frank, jesteś jedną z tych niewielu osób, które potrafią nieustannie zmieniać moje przekonania – nie dlatego, że masz rację (chociaż masz), ale dlatego, że teraz zdaję sobie sprawę z głębi mojej ignorancji, dzięki twoim długotrwałym wysiłkom, by przekonać mnie, że jestem głupi jak but; to swego rodzaju ulga w pewnych sprawach (co prowadzi mnie do poszukiwania ekspertów do pomocy w “sprawach wagi ciężkiej”). Dziękuję ci za prostowanie mnie przez te lata, za zajęcie się wtedy, kiedy mój zagubiony Tata zrezygnował i za pomaganie mi na takie sposoby, o których nawet nie myślałem, że ich potrzebuję. Za każdym razem, kiedy ignoruję twoje Prowokatywne prawo, robię to na własne ryzyko. Jak szybko godzimy się z rzeczywistością? Jeżeli akceptuję cię teraz poprzez __wygadanie_ tego wszystkiego, to cóż, dobrze! Uczył mnie ekspert. Wiem, że “buddyjskie nonsensy” nie zawsze cię inspirują, ale nie wszystko może być tak, jak chcesz! W hołdzie dla twoich irlandzko-katolickich korzeni przytaczam tę pouczającą opowieść Zen:
Zen w każdej chwili
“Uczniowie Zen są przy swoich mistrzach przez co najmniej dziesięć lat, zanim ośmielą się nauczać innych. Mistrza Nan-in odwiedził Tenno, który po odbyciu stażu został nauczycielem. Dzień był akurat deszczowy, więc Tenno był w drewnianych chodakach i miał ze sobą parasolkę. Po powitaniu Nan-in zauważył: ‘Chyba zostawiłeś chodaki w przedsionku. Chciałbym wiedzieć, czy twoja parasolka jest po prawej, czy po lewej stronie drewniaków.
Tenno, zakłopotany, nie umiał od razu odpowiedzieć. Zdał sobie sprawę, że nie umiał być Zen w każdej chwili. Został uczniem Nan-in i studiował jeszcze przez sześć lat, żeby nauczyć się Zen w każdej chwili. “
{Z: “Zen Flesh, Zen Bones”; Paul Reps
Penguin 1975}
Frank, twoi uczniowie są wdzięczni. W każdej chwili.
David Lake.
Sierpień, 1999, Copyright David Lake 1999.
O AUTORZE ARTYKUŁU:
David Lake jest profesorem nauk społecznych oraz wybitnym profesorem nauk politycznych na Uniwersytecie Kalifornijskim w San Diego. Lake został uhonorowany jako prezes Amerykańskiego Stowarzyszenia Nauk Politycznych (2016-2017) i prezes Stowarzyszenia Studiów Międzynarodowych (2010-2011). Był także współredaktorem czasopisma International Organization (1997-2001) oraz przewodniczącym założycielem Międzynarodowego Towarzystwa Ekonomii Politycznej (2005-2012). W UCSD Lake pełnił funkcję dyrektora ds. badań stosunków międzynarodowych w Instytucie Globalnego Konfliktu i Współpracy (1992-1996 i 2000-2001), był przewodniczącym wydziału Nauk Politycznych (2000-2004), prodziekanem ds. Nauk Społecznych (2006- 2015), p.o. Dziekana Nauk Społecznych (2011-2012) oraz Dyrektora Centrum Badań Nauk Społecznych im. Jankelowicza (2013-2015). Laureat UCSD Chancellor’s Associates Edwards for Excellence in Graduate Education (2005) oraz Excellence in Research in Humanities and Social Sciences (2013), został wybrany do Amerykańskiej Akademii Sztuk i Nauk w 2006 oraz był stypendystą Center for Advanced Studia z nauk behawioralnych w latach 2008-2009
Metoda zmiany prowokatywnej. Zastosowanie improwizacji i humoru w terapii i coachingu.
Bill Cosby powiedział: „Humor łagodzi największe ciosy, jakie zadaje życie. Kiedy człowiek odnajdzie śmiech, przetrwa nawet najbardziej bolesne sytuacje”.
W czasach największych zawirowań historii humor okazywał się bezcenny; dzięki niemu ludzie mogli się uchronić od zbytniego zadufania w sobie. Błazen dworski mógł rozmawiać z królem o rzeczach, za które inni tracili głowy, i dzięki temu miał wpływ na decyzje króla. Satyra i humor obecne w sztukach, poematach i innych źródłach pisanych, a w dzisiejszych czasach w różnych formach przekazu medialnego pozwalają zwykłemu człowiekowi zrozumieć konflikty życiowe.
Humor leży u podstaw procesu PCW (Provocative Change Works”), który ma na celu pomóc jednostkom i grupom w przyśpieszonym przejściu ze ,,stanu problemu” do stanu większej wolności, a także dostrzeżenia wyboru i możliwości.
Dlaczego ten model?
Stworzyłem ten model dzięki swojemu zainteresowaniu przeprowadzaniem skutecznej, użytecznej i przyśpieszonej zmiany u klientów. W moim podejściu osiąga się to poprzez pracę w sposób konwersacyjny, klient może się więc błyskawicznie do tego odnieść i nie potrzebuje specjalnego przeszkolenia, żeby wziąć udział w terapii. Stworzenie procesu PCW było zainspirowane przez mój pogłębiony kontakt z Frankiem Farrellym, twórcą terapii prowokatywnej, przez intensywne szkolenie pod jego kierunkiem oraz trzydzieści lat prowadzenia badań nad licznymi postaciami rozwoju osobistego, łącznie z pracą Miltona Ericksona. Ponieważ praca przebiega w konwersacyjny, pełen improwizacji i spontaniczny sposób bez konieczności używania żargonu i przeprowadzania obszernej analizy (obie te rzeczy w moim mniemaniu utrudniają klientowi osiąganie dobrych wyników), klient i terapeuta mogą pracować razem. Korzyścią dla klienta jest kontakt z ,,uczciwą osobą”, z którą może podyskutować o różnych sprawach, która akceptuje omawiany problem, nawet jeśli sam klient odbiera go jako szokujący, smutny, odpychający czy trudny. Klient i terapeuta wspólnie wypracowują nowy wgląd. W NLP dużo się mówi o budowaniu dobrego kontaktu w komunikacji. Czasami sugeruje się nawet, że obie strony powinny być zgodne w dyskusji na dany temat, aby móc taki kontakt stworzyć. W rzeczywistości okazuje się natomiast, że w PCW obie strony mogą całkowicie zaangażować się w rozmowę i równocześnie prezentować całkowicie odmienne poglądy! Znaczną część wiedzy, dzięki której powstało to podejście, zdobyłem przez dwadzieścia sześć kolejnych tygodni, kiedy pracowałem w radiu BBC, na żywo rozwiązując problemy klientów z fobią. W każdym przypadku miałem zaledwie godzinę na przeprowadzenie konkretnej i mierzalnej zmiany, zanim zaprezentowałem wyniki ponad pięćdziesięciu tysiącom słuchaczy. Co tydzień radio BBC ogłaszało wśród słuchaczy nabór na ochotników, którzy potrzebowali pomocy. Moim zadaniem było przeprowadzenie krótkiego wywiadu z potencjalnymi kandydatami przez telefon, a następnie wraz z producentem programu wybieraliśmy po jednym słuchaczu do każdego programu. Po raz pierwszy spotykałem swojego klienta w rozgłośni radiowej. Podczas audycji na żywo przeprowadzałem z nim rozmowę, w której klient opisywał, w jaki sposób fobia wpłynęła na jego dotychczasowe życie, następnie pracowałem z nim poza anteną, po czym wracaliśmy godzinę później, aby przekazać słuchaczom informację o wyniku naszej pracy. Na ogół byliśmy w stanie przetestować zmianę, która zaszła w kliencie bezpośrednio w studiu, na przykład przy lęku przed pająkami, wężami czy balonami. W wypadku fobii związanej z ptakami i innymi problemami, których nie mogliśmy sprawdzić w studiu, musieliśmy znaleźć miejsce na zewnątrz, gdzie można było nagrać rezultat, który następnie przedstawialiśmy słuchaczom. Jedną z najbardziej nagłośnionych sesji była sprawa Mary Craven, która przez pięćdziesiąt lat cierpiała na awizofobię (lęk przed ptakami). Problem Mary Craven został rozwiązany w bardzo krótkim czasie, a wiadomość o tym sukcesie zgromadziła dużą grupę chętnych do pracy z tym samym problemem!
Główną korzyścią płynącą z procesu PCW jest niezwykła elastyczność w postępowaniu z szeroką gamą problemów, które zgłaszają klienci, oraz możliwość pracy krótkoterminowej. Terapeuta wykorzystuje kilka technik, ale zasadniczo nie polega jedynie na nich w dążeniu do zmiany u klienta. Podejście PCW zakłada dużą dozę improwizacji, co oznacza, że w pracy z klientem terapeuta może stosować wiele różnych metod. Owe metody mają na celu z premedytacją prowokować reakcje klienta, wywołując u niego nowe sposoby myślenia i odczuwania. Odbywa się to z humorem i dużym ciepłem, jakby działo się to podczas „rozmowy ze starym znajomym”. Do szerokiego wachlarza metod zaliczamy przerywanie klientowi, obwinianie klienta, zrzucanie winy za problem na wszystko inne czy naleganie, by spośród różnych metod klient wybrał jedną z dwóch zaprezentowanych opcji.
Czym jest metoda zmiany prowokatywnej PCW?
Metoda PCW łączy trzy podstawowe elementy używane do przenoszenia klienta ze stanu ,,zaklinowania” do stanu większej płynności, który umożliwia osiąganie większej wolności i oferuje więcej możliwości wyboru:
Prowokowanie lub stymulowanie reakcji klienta za pomocą komunikatów werbalnych i niewerbalnych.
Wykorzystywanie niespecyficznej lub niedyrektywnej hipnozy i badania metafor w celu stworzenia „płynnych stanów” u klientów.
Ustanawianie ram czasowych – promowanie nowych sposobów poruszania się w czasie i przestrzeni.
Terapeuta z premedytacją prowokuje (wywołuje reakcje) klienta za pomocą różnych, dyskretnych metod, stymuluje klienta do sposobów myślenia i odczuwania. Wyszukuje także źródło oporu u klienta i zajmuje się tym, czego klient najbardziej pragnie uniknąć w rozmowie. W ten sposób terapeuta identyfikuje „ślepe punkty” klienta i za pomocą dużej dozy humoru i improwizacji „powiewa przed oczami klienta” różnymi sugestiami i sprawdza, czy klient na nie reaguje. Terapeuta nadaje rozmachu rozmowie i może sam mówić przez większą część interakcji z klientem. Stanowi to odmienny rodzaj pracy niż sposoby wykorzystywane w wielu innych podejściach terapeutycznych. Tuż po, a czasami podczas tego fragmentu sesji włączane są hipnotyczne i praktyczne ćwiczenia, które umożliwiają klientom zintegrowanie wglądów (wiedzy), które uzyskali, oraz odkrycie nowych strategii i sposobów reagowania na przyszłość. W końcowej części tego rozdziału zawarłem przykładowy fragment sesji, w którym zawarte jest ćwiczenie hipnotyczne. W pracy z klientami używam oczywiście różnorodnych ćwiczeń, w tym zmianę tempa mówienia, ćwiczenie, które znakomicie się sprawdza w pracy z ludźmi cierpiącymi na lęki. Zostało ono opisane w książce Steve’a Andreasa Help with NegaTive Self Talk („Przerwij swój negatywny dialog wewnętrzny”). Poniżej podane jest kilka przykładów metod (pełną listę można znaleźć na www.provocativechangeworks.com).
Rozdział pochodzi z książki: „Innowacje NLP. Przewodnik na trudne czasy”. Redaktorzy: L. Michael Hall, Shelle Rose Charvet. Wydawnictwo Zysk i S-ka. Rok wydania 2013.
Istnieje wiele różnych metod przerywania klientowi.
Przerwanie odpowiedzi klienta daje terapeucie możliwość odsunięcia go od starego sposobu myślenia i poprowadzenie go w kierunku nowych możliwości. Jest to użyteczne narzędzie, dzięki któremu można z rozmysłem zdezorientować klienta, aby sprowokować go do przyjęcia nowej drogi myślenia.
Obwinianie kontra nieobwinianie: To nie twoja wina (obwinianie wszystkiego i wszystkich innych za problem klienta)
Ta metoda umożliwia terapeucie zrzucanie winy za problem klienta na wszystko inne. Często odbywa się to w dosyć ekstremalny sposób. Poniżej przedstawiam, jak można wykorzystać technikę obwiniania i nieobwiniania:
„To nie twoja wina; po prostu urodziłeś się w złym miejscu”.
„To nie twoja wina; to dlatego, że nosisz brązowe buty”.
„Nie t ylko to, ale i cała masa innych rzeczy, to wszystko twoja wina!”
„Pewnie, że to przez ciebie. Nikogo innego tam nie było!”
Zmiana natężenia głosu – ćwiczenie ciszej/głośniej
Zmiana natężenia głosu podczas sesji może wywrzeć ogromny wpływ na klienta. Mówienie szeptem i mówienie podniesionym głosem może wywołać całą gamę różnych reakcji prowokujących klienta do powzięcia nowych sposobów myślenia i odczuwania.
Od szczegółu do ogółu – od wdawania się w szczegóły, do podawania bardziej obszernych, uniwersalnych opisów
Prośba o podanie większej liczby szczegółów lub przyjmowanie bardziej ogólnego podejścia prowokuje powstanie wielu nowych reakcji u klienta. Poniżej podaję kilka przykładów tego rodzaju metod:
„Jakiego koloru był ten samochód?”
„Ile razy to pomyślałeś?”
,,Spod jakiego znaku jesteś?”
„Tak właśnie sprawy się układają z perspektywy kosmologicznej”.
Sugestia, żeby klient zrobił jeszcze więcej tego samego co dotychczas
Terapeuta sugeruje, aby klient w bardziej intensywny sposób kontynuował problemowe zachowanie. W NLP znane jest to pod nazwa „przeformułowanie” (lub „przeramowanie”). O to przykład metody „więcej”:
Klient: Cierpię na fobię związaną z wystąpieniami publicznymi
Terapeuta: to super, przynajmniej reszta z nas będzie miała więcej okazji do przemawiania przed publicznością
Opowiadanie historii
Milton Erickson ze wspaniałym skutkiem wykorzystywał opowiadanie historii. Dzięki tej metodzie możemy sprowokować klienta do ujawniania wielu różnorodnych reakcji. Poniżej są przykłady, w jaki sposób można tego dokonać:
„Przypomina mi to pewną historię…”
„Słyszałem, że…”
,,Czytałem, że…”
Wybór cyfrowy (zero-jedynkowy)
Terapeuta podaje klientowi tylko dwie opcje i każe mu wybrać możliwość A lub B.
Rozdział pochodzi z książki: „Innowacje NLP. Przewodnik na trudne czasy”. Redaktorzy: L. Michael Hall, Shelle Rose Charvet. Wydawnictwo Zysk i S-ka. Rok wydania 2013.
Najnowsze komentarze