Prowokatywnie o mediacjach – rozmowa z Marzeną Korzeniewską- założycielką i prezesem Stowarzyszenia Mediatorów PACTUS, w którym stara się tworzyć przestrzeń dla rozwoju mediacji i mediatorów.
ProvoTime: Czym dla Ciebie jest prowokatywność?
Marzena Korzeniewska: Posługując się prowokatywnością w mediacji, pozwalam sobie – i tu posłużę się metaforą – na małe porządki w ludzkich głowach, niczym w szafie z ubraniami. Otóż otwieram ich szafę z ubraniami i te ubrania wywalam na podłogę. Ta osoba to widzi i musi się jakoś do tego odnieść. Miała w tej szafie swój porządek i – oczywiście – może na powrót te swoje ubrania poukładać tak, jak to dotychczas robiła. Ale też może skorzystać z okazji i coś zmienić – inaczej poukładać, z czegoś zrezygnować, coś dodać. Ma wybór. Mediatorka zrobiła mu „misz-masz” w głowie, ale co on dalej z tym zrobi, to jest już jego decyzja. I dla mnie skuteczna praca prowokatywna, to jest taka praca, która pozwoli się tej osobie zatrzymać nad kupką tego bałaganu i pomyśleć „co ja chcę z tym zrobić”.
Prowokatywność pozwala na zrobienie bałaganu w taki sposób, że wywołujemy refleksję i motywację do zmiany, a nie złość na mediatora, że mu w głowie namieszał.
Na mediacje przychodzą ludzie (najczęściej są to dwie osoby, choć może być ich więcej), którzy są ze sobą w sporze lub wieloletnim konflikcie. Bywają w dosyć trudnych emocjach i okopują się bardzo często na swoich stanowiskach. Gdy wiedzą, że u mediatora spotkają się z drugą stroną to często pracują dosyć długo i wytrwale nad tym, żeby dostatecznie uzasadnić swoje racje i swoje wybory. Przychodzą gotowi na batalię przed sądem, przed arbitrem, a nie przed mediatorem, który ma im pomóc wypracować porozumienie. Istnieje więc potrzeba, żeby wyciągnąć ich z takiego tunelowego myślenia.
Wielu osobom stosunkowo łatwo udaje się przejść z myślenia konfrontacyjnego na myślenie konstruktywnego rozwiązywania problemu, ale są też tacy, którym się to nie udaje. I nie do końca to ich wina. Nie udaje się ze względu na silne emocje, silny konflikt relacji lub też mają jakiegoś innego rodzaju ograniczenia, które mogą mieć charakter wewnętrzny i zewnętrzny. System wartości, postrzeganie siebie i innych, role społeczne i maski, w jakich występujemy, rodzina, inne ważne dla nas osoby, i szereg innych czynników wpływają na to, na ile jesteśmy otwarci i skłonni do szukania konsensusu.
PT: Jak wygląda w praktyce stosowanie prowokatywności w mediacji?
MK: Styl prowokatywny daje mediatorowi szereg technik do wykorzystania w chwili impasu – a to raczej jest chleb powszedni w naszej pracy. Warto dodać, że impas w mediacji to stan braku zadawalającego strony rozwiązania, czy też pomysłu na porozumienie. Rolą mediatora jest umożliwienie stronom wyjścia z impasu, wyzwolenia w nich motywacji do szukania drogi, a raczej kierunków, w których mogą podążyć. Często chodzi o to, aby strony wyzwolić z przyjętego przez nie toku myślenia. W takich chwilach każda technika, która pomoże mediatorowi zmienić perspektywę, czy wręcz zafiksowanie stron na jakiś pomysłach (zazwyczaj wzajemnie się wykluczających) jest bezcenna, a styl prowokatywny jest tu szczególnie przydatny.
Ale to nie wszystko. Prowokatywność niesie ze sobą szczególnie mi bliski sposób pracy z ludźmi i tego, jak postrzegam rolę mediatora. Dla mnie nadrzędną sprawą jest wolność drugiej osoby, jej podmiotowość i prawo decydowania o swoich wyborach. Mediator ma umożliwić dokonanie wyborów określonych rozwiązań – w sposób świadomy i odpowiedzialny. Do tego mają to być wybory dokonywane przez osoby będące ze sobą w sporze, czy konflikcie, które przyszły z najczęściej wykluczającymi się wzajemnie oczekiwaniami.
To, że przychodzi dwoje ludzi, wcale nie znaczy, że nie przychodzą z nimi inne, ważne dla nich osoby. I one albo siedzą na ich ramionkach i im szepczą do ucha, albo oni wciąż się zastanawiają „co by powiedziała mamusia?”, „co na to przyjaciółki?”, „a adwokat powiedział, że mam chcieć takich właśnie alimentów i grosza nie odpuścić!”, „a co by powiedziała kochanka?”, „co na to szef w firmie?”, o kumplach przy piwie nie wspominając…
Jeśli nie ma otwartości na poszukiwanie rozwiązań, a dodatkowo dochodzi spętanie różnymi ograniczeniami, to mówienie uczestnikom mediacji, żeby się na poszukiwanie rozwiązań otworzyli nic nie da. Mediacja nie jest psychoterapią. I gdy już nic innego nie działa, żadne przerwy, zmiany tematów, burze mózgów, to wtedy zostaje prowokatywność.
PT: Czyli chodzi o odklejenie od perspektyw, w których są osadzone osoby, które przychodzą na mediacje?
MK: Jest takie narzędzie prowokatywne, w którym prowadzący zaczyna zajmować różne stanowiska i zaczyna w pewnym momencie przerysowywać potencjalny wewnętrzny głos – na przykład matki – która mówi „ale jak Ty możesz teraz to wybierać!”. Albo kochanki, która mówi „przepraszam Cię bardzo, ale Ty mówiłeś, że to nie będzie tylko seks, tylko Ty mi w ogóle pół domu zrobisz”.
W dużym skrócie – mediacja może się zakończyć porozumieniem, gdy mediator prawidłowo utrafi w to, kto tam siedzi na tym ramieniu. Dla osób z zewnątrz prowokatywność jest trochę zwariowana i mówimy do nich „z przymrużeniem oka”. A to daje luz i możliwość zachowania twarzy przez strony.
Trzeba też wziąć pod uwagę, że mediator i strony mediacji tworzą pewnego rodzaju grupę społeczną. Te osoby wzajemnie się obserwują i widzą, że mediator zachowuje się wobec nich tak samo „prowokatywnie”. Uczą się wzajemnie relacji skierowanej na współpracę, dostają trochę humoru i widzą, że ten ich problem to jeszcze nie koniec świata, bo właśnie trafili na prowokatywnego mediatora, który wywala im ubrani a z szafy. To też ich otwiera na zmianę perspektywy.
Prowokatywność może działać dobrze również w momencie, gdy strony przychodzą i zamiast ze sobą negocjować, starają się „ugrać” coś z mediatorem lub wręcz starają się mediatora zdominować (w tej roli szczególnie celują pełnomocnicy stron). To jest też dobry moment na różne prowokatywne techniki.
PT: Frank mawiał, że ludzie są silniejsi niż nam się wydaje i są silniejsi niż oni sami w to wierzą.
MK: Ta sentencja jest bardzo ważna w mediacji. Bardzo wielu mediatorów boi się o swoją bezstronność i neutralność, boją się skrzywdzić osoby uczestniczące w mediacji. Bardzo ważne jest dla nich więc przekazywanie idei Franka, że ludzie tak naprawdę nie są tacy słabi i są w stanie bardzo wiele znieść – gdy czują, że się do nich podchodzi ze zrozumieniem, szanuje się ich godność, daje się prawo wyboru własnej drogi, ich granice nie są naruszane.
Dla mnie to było duże odkrycie na warsztatach z Noni – po tym, gdy to usłyszałam i mogłam doświadczyć na warsztatach, stałam się odważniejsza w prowadzeniu mediacji. Mediatorzy nie mają takiej wiedzy i doświadczeń.
Gdy mediatorem jest psycholog, to on jeszcze jakoś sobie poradzi z emocjami w mediacji, ale gdy to jest prawnik, którego nie uczono pracy z emocjami? On otacza się skorupą prawnych schematów i narzuca prawne rozwiązania, chowa się za tarczą z przepisów. Wielu prawników bardzo chciałoby być dobrymi mediatorami – zachowującymi bezstronność, nie narzucającymi swoje rozwiązania – ale najzwyczajniej w świecie nie radzą sobie z tą całą psychologią, rozmową człowieka z człowiekiem.
Gdy ja wypracowuję z klientami ugodę, dominujące jest zdanie obu stron. To oni mają powiedzieć czego chcą i jak chcą, żeby to wyglądało.
Gdy zaś mediacje prowadzą prawnicy, to najpierw mówią stronom czego nie mogą, a za chwilę się okazuje, że w zasadzie niczego nie mogą – tylko tyle, ile im powie prawnik.
Stosowanie prowokatywności wymaga potraktowania stron mediacji tak zwyczajnie po ludzku – ja jestem człowiekiem, ty jesteś człowiekiem i spotykamy się w tej relacji.
I to warto podkreślić. Po warsztatach z Noni przestałam się bać ludzi i traktować ich, jakby byli z porcelany. Zaczęłam wchodzić w ich sposób myślenia i im ten ich sposób myślenia pokazywać.
PT: W tym co mówisz znajdujemy kilka rzeczy, które prowokatywność daje mediatorowi: odwagę do bycia bardziej w kontakcie z klientem, ale też odwagę do tego, że mogę więcej, niż mi się wydaje; pozwolenie na bycie „bardziej” człowiekiem w spotkaniu z człowiekiem; ufność i wiarę, że ludzie są silni.
MK: Kolejną rzeczą na pewno jest wychodzenie ze schematów – prowokatywność w przełamywaniu schematów jest bardzo pomocna, bo wyjście poza schematy to otwarcie się na nowe rozwiązania.
I jeszcze to, że nie podchodzimy do tego co się dzieje śmiertelnie poważnie, że można się uśmiechnąć nawet w obliczu bardzo poważnych mediacji, że humor potrafi wiele zdziałać, wiele pomóc, rozbraja.
Dzięki prowokatywności mam odwagę w przekraczaniu własnych schematów i teraz już pewność, że mogę zaufać sobie samej i swojej wrażliwości w pracy z drugim człowiekiem.
PT: A co jest atrakcyjnego dla Ciebie w prowokatywności w mediacji?
MK: Sam sposób rozmowy, bo jest w nim przyjacielskie traktowanie – z pełnym szacunkiem, ale i z poczuciem humoru. Czasem się zastanawiam, czy z tym swoim prowokatywnym wariactwem nie przegięłam, ale jakoś ci ludzie nie wychodzą przed końcem obrażeni na mediatora, czyli chyba nie…
Kiedy przyjechałam na Wasze szkolenia, głównie chciałam sobie radzić z impasem. I dostałam konkretne techniki na impas. Ale to nie wszystko, co wnieśliście cennego w moje marne życie mediatora.
Mogę pozwolić sobie na znacznie więcej w relacji mediator – strona mediacji, niż bym się wcześniej odważyła – zachowując oczywiście prawo stron do godności, podmiotowości, do wyboru i ostatecznej decyzji, co do wyniku mediacji i poczynionych ustaleń.
Mogę też znacznie bardziej po partnersku traktować ludzi, ale trochę ich wciągnąć w mój sposób postrzegania tego, jak ja bym chciała te mediacje poprowadzić. I tak przeciągam ludzi ze strefy wojny: „walczę, muszę mieć, muszę mu pokazać, muszę wygrać, co inni o tym powiedzą”, w strefę relacji i budowania: „jakie masz potrzeby, co faktycznie chciałbyś osiągnąć, jak to będzie wyglądało w przyszłości, kim będziesz w przyszłości, jeżeli podejmiesz taką, a nie inną decyzję”.
Jeżeli ja mam w sobie odwagę do stosowania prowokatywności w mediacji, to – tak to rozumiem – jednocześnie daję tym ludziom odwagę do szalonych wyborów. Zaznaczmy – szalonych dla nich w początkowym momencie. I niech sobie w głębi duszy gadają: „W zasadzie dlaczego ja muszę się zgodzić na to?” „Przecież mi będzie znacznie lepiej z tamtym, to jest zwariowane, nigdy w życiu nie pomyślałem o takim rozwiązaniu”. „A co mi tam mamusia, co mnie tu na tym ramieniu inni będą szeptać. Przecież to ja jestem na mediacji, to ja złożę swój podpis na ugodzie, to ja sobie będę pił to co nawarzyłem.”
I tu powinna się pojawić moja ulubiona emotka diabełka.
To daje mediatorowi prowokatywność.
Marzena Korzeniewska – zawodowo zajmuje się mediacją oraz zarządzaniem organizacją pozarządową. Ukończyła studia na Wydziale Ekonomiczno-Socjologicznym Uniwersytetu Łódzkiego oraz Studia Podyplomowe na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Łódzkiego. Ma niemiecko-polski certyfikat doradcy ds. rozwiązywania konfliktów, jest szkoleniowcem i trenerem przyszłych mediatorów oraz superwizorem w zakresie mediacji.
Od 2004 roku prowadzi szkolenia z zakresu mediacji dla przyszłych mediatorów oraz staże i superwizje. Prowadzone przez nią szkolenia podstawowe i specjalistyczne ukończyło do tej pory 350 osób. Prowadziła zajęcia dla studentów Uniwersytetu Medycznego w Łodzi oraz Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Łódzkiego w ramach współpracy z Kliniką Prawa UŁ. Prowadzi też warsztaty i wykłady dla przedstawicieli wielu grup zawodowych. W pracy szkoleniowej wykorzystuje ponad 20-letnie doświadczenie zawodowe w prowadzeniu postępowań mediacyjnych.
Jest założycielką i prezesem Stowarzyszenia Mediatorów PACTUS, w którym stara się tworzyć przestrzeń dla rozwoju mediacji i mediatorów.
Artykuł powstał dla 1 numeru ProvoTime – kwartalnika Provocare.