Fundacja Provocare

dr Noni Höfner – rozmowa na lotnisku

Joanna (Jo): Co możesz powiedzieć na temat warsztatu?

Noni: Cieszę się, że uczestnicy byli tak otwarci i gotowi na spotkanie z prowokatywnością, mimo że nie jest to prosta metoda i przeważnie jest dla ludzi czymś nowym – w pewnym sensie muszą odłożyć na bok wszystko, czego się do tej pory nauczyli.

Jo: Dieter, jakie są Twoje obserwacje?

Dieter: Bardzo się cieszę, że mogłem poznać tych wszystkich ludzi. Rzeczywiście byli bardzo otwarci i przyjaźnie nastawieni, bardzo to sobie cenię.

Jo: A jak podobało Wam się zwiedzanie Warszawy?

Noni: To było zaskakujące pod wieloma względami. Nie sądziłam, że to będzie tak żywe doświadczenie, Polacy są bardzo mili. Byłam pod wrażeniem „nowego starego miasta” po odbudowie, wygląda jak utrzymane w świetnym stanie miasto sprzed setek lat. Nie przypuszczałam, że tak bardzo mi się spodoba!

Jo: Dieter, czy Ty masz podobne odczucia?

Diter: Tak, zgadzam się ze wszystkim, co mówi moja żona. Robię wszystko, co mi każe (śmiech). Żartuję! To bardzo piękne miasto, spodziewaliśmy się zobaczyć szare miasto pełne szarych ludzi i starych samochodów, a to było nowoczesne miasto! Było jasne, pełne ludzi, ruchu, byliśmy zaskoczeni.

Jo: Jak oceniasz jakość przeprowadzonego warsztatu?

Noni: Jeśli pytasz jak oceniam swoje warsztaty, to powiem oczywiście, że są wspaniałe! Często zdarza mi się otrzymać owacje na stojąco po ich zakończeniu (śmiech). Uważam, że warsztat był bardzo udany dzięki gotowości uczestników na czynny w nim udział. Wszystkie sesje pokazowe były wspaniałe dzięki tej otwartości. Czasem zdarza mi się, zwłaszcza w przypadku grup złożonych z terapeutów albo psychologów, że ludzie bronią się tak bardzo, że potrzeba z mojej strony dużo więcej wysiłku, by ich „otworzyć”. Tym razem ludzie byli bardzo otwarci na to, by mówić o sprawach osobistych na forum grupy, to było naprawdę wyjątkowe, rzadko się to zdarza. Kiedy pracujesz z ludźmi prowokatywnie, to nie mają innego wyjścia – otwierają się, nawet jeśli bardzo się przed tym bronią. Ci eksperci (terapeuci) są też ekspertami w dziedzinie odgradzania się od świata murem, dlatego często zdarza się, że trzeba przy nich wykonać więcej pracy, tym razem jednak byli gotowi na śmiech i na otwarcie się. Nawet pomimo tłumaczenia. Sądziłam, że to będzie barierą, ale nią nie było, dzięki Piotrowi, który wykonał naprawdę dobrą robotę.

Jo: Noni, czy zauważasz już może jakieś trendy w prowokatywności?

Noni: Na pewno widzę, że coraz więcej osób ma dość konserwatywnego podejścia do klienta. Dzięki tej metodzie mogą się rozluźnić, śmiać się, dzięki czemu odczuwają mniej stresu i pracują bardziej efektywnie. Wydaje mi się też, że klienci są coraz bardziej dojrzali. 20-30 lat temu klient szedł do eksperta, mówił: „rozwiąż mój problem” i przyjmował wszystko, co ekspert mówił. Teraz są bardziej krytyczni, chcą wiedzieć więcej i kiedy docierają do terapeuty, który traktuje ich bardziej po ludzku i ma otwarte serce, są w stanie to zauważyć. To wazne, by terapeuta doceniał wartość klienta, by nie śmiał się z niego, tylko z nim. Oczywiście dziś, kiedy metoda jest już bardziej znana i lepiej rozwinięta niż na przykład 20-30 lat temu w Niemczech, pojawiają się ludzie, którzy skupiają się na tej prowokującej części i wydaje im się, że mogą pod jej przykryciem kopać klienta, zamiast przytulać go mentalnie, a to przecież nie jest to, czego uczę. Ale im bardziej rozpowszechnia się metoda, tym większe prawdopodobieństwo, że pojawi się ktoś, kto jej nie zrozumie. Na szczęście ci ludzie tracą klientów w mgnieniu oka. Nie jest to jednak dobre dla metody, bo jeśli ktoś tego doświadczy, może pomyśleć, że na tym polega terapia prowokatywna. Pracuję z tym jednak od 30 lat i wiem, że najlepsze, co można zrobić, to pokazywać w swojej pracy jak naprawdę powinna wyglądać metoda prowokatywna. Ludzie to widzą i dzielą się doświadczeniem, polecając najlepszych. Zawsze będą pojawiać się osoby mówiące, że to niemożliwe, ale ludzie, którzy mówią takie rzeczy, najczęściej nigdy nie doświadczyli pracy z metodą prowokatywną. Słyszeli o niej, czytali co nieco i twierdzą, że to nie może działać. Na warsztatach wygląda to inaczej. Kiedy ludzie czytają o tym po raz pierwszy, myślą: „nie ma mowy!”, ale kiedy doświadczą tego, kiedy zrozumieją esencję, wiedzą jak i dlaczego to działa.

Jo: To jest coś, z czym w tej chwili mocujemy się w Polsce. Wiele osób odbiera metodę prowokatywną, jako prowokację. To jest mit, ale jedyne co możemy w tej kwestii zrobić, to edukować, edukować, edukować…

Noni: Tak, ale przygotujcie się na to, że to się nigdy nie skończy. Tacy ludzie zawsze będą się pojawiać. Ja i moja córka bierzemy czasem udział w konferencjach, w trakcie których mamy tylko od 1,5 do 3 godzin na wystąpienie. Po zakończeniu publiczność przeważnie dzieli się na 2 grupy: pierwsza myśli „to wspaniałe, chcę wiedziec więcej!” a druga część mówi „nie, nigdy więcej!”. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć o tym tylko jedno: niektórzy ludzie lubią lody czekoladowe, a inni waniliowe.

Jo: Bardzo podoba mi się ta metafora. Z jakimi mitami na temat metody prowokatywnej spotykasz się najczęściej?

Noni: Masz na myśli te negatywne?

Jo: Tak. Jak na to reagujesz?

Noni: Kiedy słyszę te wszystkie negatywne bzdury, mówię: „przyjdź na warsztat i przekonaj się sam”. Nie bronię się już, to nie ma sensu. Kiedy ktoś przychodzi do mnie z silnym przekonaniem, że to nie jest dobre, że rani klienta, że terapeuta używa tylko klienta do wyrażenia własnej agresji, że to niszczy klienta, że nie pomaga, że to działa za szybko, by mogło pomagać. To śmieszne. Ten strach, że klient jest delikatny i że łatwo go zranić, wynika z przeceniania możliwości terapeuty. Przykro mi. Nikt nie ma takiej mocy, by zniszczyć drugiego człowieka mówiąc do niego. Niektórzy mówią też, że to niepoprawne politycznie, bo używamy brzydkich słów, jak „cholera” czy „gówno”, a nie powinniśmy. Wtedy mówię, w porządku, jeśli ci się to nie podoba, rób cos innego, nie każdy musi się tym zajmować. Ale jeśli naprawdę chciałbyś to zrozumieć, to przyjdź na warsztat i doświadcz tego sam. Nie wystarczy o tym przeczytać. Jeśli ktoś ma uprzedzenia i zdecyduje się obejrzeć nagranie, albo coś na ten temat przeczytać, najczęściej wzmacnia tylko swoje przekonania. Musisz tego doświadczyć, by w pełni to zrozumieć. Cieszę się, że w Niemczech mamy coraz większą grupę ludzi, którzy rozumieją metodę i stosują ja we właściwym duchu. Ci, którzy mają nasz certyfikat, przechodzą przez nasze ręce, znam osobiście każdą z tych osób. Zaczęliśmy certyfikować ludzi w 2007 albo 2008 roku, a dziś mamy już około 80 osób z certyfikatem, ale mam pewność, że wszyscy podchodza do klienta z miłością i wiedzą, że nie chodzi tu o techniki i sztuczki, tylko o sposób bycia, o życiowa filozofię i o zaufanie, że klient ma w sobie wystarczająco dużo siły, o wiarę w jego zasoby.

Jo: Kiedy powiedziałaś o filozofii życia, poczułam wzruszenie, bo dość często jesteśmy zapraszani na wystąpienia, wykłady pokazowe dla specjalistów, którzy pytają nas o metodykę, o narzędzia. Z naszego punktu widzenia jednak wygląda to tak, że jeśli nie pozwolisz sobie zanurzyć się w tym, to nawet jeśli wiesz jak używać danego narzędzia, niczego nie osiągniesz.

Noni: Tak. Myślę, że dałoby się wyodrębnić narzędzia, opracować pewnego rodzaju sztuczki, ale będą bezużyteczne bez duchowego podłoża. Dlatego ta część jest najważniejsza. I oczywiście, kiedy już nauczysz się tego, możesz próbować na warsztacie na różne sposoby sprawić, by klient poszedł za tobą, ale najpierw musisz poczuć, że klient jest silny, że ma zasoby, że jest sympatyczny, wart miłości i ze jest w stanie wziąć odpowiedzialność za swoje życie. Kiedy już jesteś przekonany o tym wszystkim i o tym, że humor jest dobrym sposobem, by pomóc klientowi wyrwać się z martwego punktu, w którym utknął, wtedy masz już praktycznie wszystko, czego potrzebujesz. To było wszystko co miałam, gdy sama stawiałam w tym pierwsze kroki. Na dobrą sprawę, to nie miałam nawet tego, bo Frank nie tłumaczył swojej pracy. Nawet w jego książce, którą przeczytałam bardzo uważnie, nie było żadnych ram teorii. To, co jest najważniejsze, odkrywałam w kolejnych latach pracy. Dobrze jest mieć wtedy parę konkretnych narzędzi do pomocy, przykładowo 'scenariusze przyszłości’ – wiem, że te narzędzia są dobre, bo sama odkryłam je i wypróbowałam w mojej praktyce, a później zaczęłam uczyć ich na warsztatach. Mówię: „To jest naprawdę dobre! Powiedzcie klientowi jak będzie wyglądało jego życie, kiedy będzie dwa razy starszy i nic do tej pory nie zmieni. Będzie w szoku!” Dobrze jest więc mieć narzędzia, ale zanim zacziemy je przekazywać, powtarzamy najpierw do skutku jak bardzo skomplikowaną istotą jest człowiek. Jest bardzo dużo osób, które pracują z ludźmi mimo, że ich nienawidzą. Nie znoszą swoich klientów, uważają, że są okropni. Proszę więc, jeśli masz takie podejście do życia, do klienta, nie pracuj prowokatywnie. Jeśli nie lubisz siebie, to ciężko będzie ci polubić drugiego człowieka. To banał, wszyscy to wiedzą. Ale w terapii, jeśli sam uważasz się za okropną osobę, raczej nie oczekujesz od innych, że będą wspaniali i nie życzysz im tego. Możesz próbować ich pogrążać. Dlatego właśnie uważam, że to nigdy nie będzie nurt, który porwie za sobą wszystkich terapeutów. Są pewne cechy, które musisz mieć w sobie, by stosować te metodę, to nie jest dla każdego. Przykładowo, ludzie, którzy biorą siebie zbytnio na poważnie zupełnie się do tego nie nadają. Jeśli nie umiesz śmiać się z siebie, to zajmij się czymś innym. Moim zdaniem każdy terapeuta powinien spełniać te warunki. Jeśli nie lubisz ludzi, nie powinieneś zajmować się psychoterapią. Ale kiedy pracujesz prowokatywnie, jest jeszcze trudniej. To jakby patrzeć przez szkło powiększające, wszystko staje się bardziej wyraźne i większe. Jest jeszcze jeden przykład, którego lubię używać. Jeśli masz klienta którego zachowanie lub słowa szokują cię, dobrze mieć wtedy to ciekawskie podejście odkrywcy, który parzy przez mikroskop na owada, który ma zielone nogi, czerwoną głowę i żółte czułki i myśli: „Wow, cóż to takiego?” Takiego podejścia potrzebujesz. A jeśli uważasz, że wszystko wiesz najlepiej i że to ty jesteś tu ekspertem, a ten drugi człowiek jest głupi – wszystkie te bzdury tak powszechne w środowisku – to zapomnij! Nie rób tego. Musisz też umieć śmiać się z siebie w ten szczególny sposób i mieć poczucie humoru. Bardzo się ciesze, że większość ludzi, którzy przychodzą na moje warsztaty, są gotowi na to, by się otworzyć. Od czasu do czasu zdarza się, że przychodzi do mnie ktoś, kto zapisał się na warsztat tylko po to, by udowodnić sobie i innym, że to bzdury. Zwykle jednak, po upływie dnia albo dwóch, orientują się, że nie mieli racji. Nigdy jeszcze nie zdarzyło mi się, by ktoś podszedł do mnie po warsztacie i powiedział: „To jest dokładnie to, czego się spodziewałem, to okropne!” Nie zdarzyło się to też mojej córce. Ona pracuje inaczej niż ja, ale w tym samym duchu. Dobrze jest widzieć ludzi, którzy robią to samo na swój własny sposób, ale mają tę samą filozofię u podstawy. Można to robić na tak wiele różnych sposobów! Często mnie to zaskakuje, bo nie wpadłabym na pomysł, że tak też można to robić. Ale to działa.

Jo: Kiedy powiedziałaś, że twoja córka robi to inaczej, niż ty, uśmiechnęłam się do swoich myśli, bo tak samo jest ze mną i Norbertem. Czasami prowadzimy warsztaty razem, a czasem osobno, ale nawet na tych warsztatach, na których działamy razem dobrze widać, że, w metaforycznym skrócie, ja zaczynam wprowadzając ludzi w stan zamieszania i z tego punktu zaczynam z nimi wszystko wspólnie układać. Norbert natomiast wykłada swoje doświadczenie, a potem pomaga wyciągnąć z niego wnioski. Ja pytam „co poczuliście”. W ten sposób się uzupełniamy. Ludzie z jednej strony mają rozum, a z drugiej serce i emocje.

Noni: Cóż, myślę, że tak czy owak potrzebujemy kombinacji tych elementów. Na uniwersytecie i w życiu uczono mnie, że trzeba wszystko analizować i strukturyzować. Czasem nadal to robię na warsztacie, ale nie w taki sam sposób, jak kiedyś. Przykładowo, pokazuję 10 obrazków, na których widać 10 sposobów na bycie prowokatywnym. Ludzie zapamiętują to dużo lepiej. Na warsztatach z prowokatywnej pracy systemowej, gdzie robimy dużo ćwiczeń, mam strukturę, której się trzymam, ale uczę, że to emocjonalna reakcja klienta jest najważniejsza, dlatego po sesjach na żywo pytam o emocje, jakie się w ich trakcie pojawiły. Czasem bardzo trudno odpowiedzieć na to pytanie. Ale, co dla mnie było najważniejsze, kiedy poznałam Franka, moje emocje były wywrócone do góry nogami, byłam nastawiona do tego bardzo entuzjastycznie. Ale kiedy ten entuzjazm osiadł, szukałam struktury. Dużo lepiej pracuje mi się, kiedy rozumiem co robię. Własnie wtedy zaczęłam dużo mówic na ten temat, dyskutowałam z innymi ludźmi. Zaczęłam rozumieć co się tam dzieje i co jest naprawdę ważne. Kiedy Frank robił sesje na żywo, przypominałam mu zawsze, bo często o tym zapominał, by mówił ludziom, że otwierają serce klienta i muszą uważać, by go w nie nie uderzyć. On mówił wtedy, że to przecież oczywiste, to tak jakby mówić komuś „wdech – wydech”. Oczywiście, że tak jest, ale ja i tak mu o tym przypominałam. Kiedy więc rozumiałąm już więcej, mogłam powoli zacząć wracać do spontaniczności, zapomnieć znów o analizie i strukturze. Pod koniec lat 90. spotkaliśmy Keith’a Johnstone’a i poznaliśmy jego teatr improwizacji. Okazało się, że to co robi jest bardzo prowokatywne. Przez długi czas jeszcze Keith organizował w naszym instytucie swoje warsztaty teatru improwizacji. Dziś jest już w zasadzie na emeryturze, ma ponad 80 lat i podróże stanowią dla niego zbyt wiele stresu. Jest niesamowitym człowiekiem, który pisał wspaniałe książki. Bardzo dużo zyskaliśmy dzięki improwizacji, włączyliśmy jej elementy do programu naszych warsztatów. Dużo łatwiej jest być prowokatywnym, kiedy miało się wcześniej styczność z Improv.

Jo: Kiedy wspomniałaś o oddychaniu, przypomniałaś mi pewną sytuację. Prowadziliśmy warsztat dla pedagogów szkolnych. Zapytali nas: „Po co tak mocno podkreślacie tę życzliwość? Przecież wystarczy być po prostu uważnym i robić porządnie swoją robotę”. Wtedy powiedziałam: „To skoncentrujcie się na moment na mnie i wstrzymajcie oddech. To wystarczy by dokończyć ten warsztat.” Nie wytrzymali. Jedna z uczestniczek spytała: „Co to za eksperymenty?” Odparłam: „Mówimy wam o tym, że w prowokatywności są trzy filary. Kiedy jednego brakuje, nie ma mowy o prowokatywności, jest coś innego. Żeby człowiek mógł żyć, też potrzebuje kilku filarów. Oddychania, wydalania, jedzenia, itp. Jeśli któryś z wymienionych elementów się zatnie, to długo nie pociągniecie. Przestaniecie być takimi ludźmi jakimi jesteście teraz, będzie za to inny twór: szpitalny albo trup. Tu jest to samo.”

Noni: Jakie są więc trzy filary prowokatywności?

Jo: Humor, Życzliwość i Wyzwanie.

Noni: Myślę, że często trzeba też tłumaczyć ludziom czym jest humor. Niektórzy myślą, że chodzi o wyśmiewanie się z innych. Ja zawsze tłumaczę, czym dla mnie jest humor. To umiejętność patrzenia na siebie i swoje sprawy z dystansem i dostrzegania ich absurdu. To jest humor. W Niemczech mówimy, że humor jest wtedy, kiedy śmiejesz się pomimo wszystko. ***

Jo: Jak opisałabyś skuteczność metody?

Noni: Dociera bezpośrednio do emocji, rozluźnia klienta pomagając mu śmiać się z jego wariactwa, bo nie śmiejecie się z niego, a jedynie z tego, w czym utknął. Niemal natychmiast dosięgasz emocji, dlatego to działa tak szybko.

Jo: Co z tego, o czym mówiłaś uczestnikom warsztatu jest według Ciebie najważniejsze?

Noni: Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie, ale chyba ta miłość do klienta. Wczoraj na warsztacie jedna z uczestniczek poprosiła, bym w jednym zdaniu opisała moją pracę. Z początku nie potrafiłam tego zrobić, ale potem pomyślałam, ze jestem katalizatorem dla stanów stagnacji. Ale opiekuńczym, kochającym i empatycznym katalizatorem!

Jo: Co najbardziej cenisz sobie w pracy z klientem?

Noni: To cudowne patrzeć, jak szybko możesz zrelaksować klienta, jak szybko do niego docierasz i jak szybko widać, że coś się w nim zmienia. Mogę też być sobą w pracy terapeuty, nie muszę trzymać się zasad. Mogę też pozwolić sobie na to, by czasem powiedzieć „nie wiem.” Nie bierz siebie zbytnio na poważnie, miej filozofię życia, miej humor, kochaj ludzi i klienta, kochaj ludzkość. Charlie Brown powiedział: „Uwielbiam ludzkość, ale nie znoszę ludzi.”

Jo: Przez pewien czas w życiu miałam spowiednika. Kiedyś miałam bardzo duże rozterki, wydawało mi się że nie lubię już ludzi. A on powiedział: „To nie grzech.” „Ale jak to?” – spytałam. „Joanno, bóg powiedział: kochajcie wszystkich, nie powiedział: lubcie wszystkich. Widzisz różnicę? To dobrze. A teraz jedź na urlop, wtedy ci minie i znów będziesz ich kochać. A jak ci nie minie, to zmieniaj zawód. Ale nie zawracaj mi więcej głowy, bo to co mówisz, to nie grzech.” I to bardzo mi pomogło.

Noni: Myślę też że miał rację, mówiąc: jeśli nie kochasz ludzi, zmień pracę. Są ludzie, których nie potrafię znieść, spotkałam w życiu takich. Mogłabym, ale nie chcę, tam stawiam granicę. Jeśli więc mogę ich unikać, robię to. Jeśli jednak to nie jest możliwe, znajduje sposób na to, by ich pokochać. Nie sądzę, że wszystkich łatwo jest kochać. Ale nauczyłam się w terapii, że kiedy znajdziesz u klienta ten jeden zdrowy ząb, wtedy możesz sprawić, że będzie łatwiej. Ten ksiądz, to był całkiem mądry gość!

Jo: Tak. Pokazałam mu kiedyś moją pierwszą sesję z Frankiem – tę, która poczyniła we mnie największe pozytywne spustoszenie. Obejrzał ją, milczał przez chwilę, po czym powiedział: „Nareszcie ktoś powiedział ci prawdę.” Tak, to był mądry ksiądz.

Noni: Dietsch jest zawsze zaskoczony, kiedy ogląda moje sesje z klientami. Po pierwsze to jest oczywiste, po drugie, to nic nowego. Ludzie to wiedzą, a jednak są w szoku, że mówisz im coś, o czym i tak wiedzieli wcześniej. Dieter: Troszkę przesadzone, trochę wyolbrzymione, z nutką humoru, ale przecież już o tym wiedzieli. Noni: Podchodzisz do nich po prostu od strony, od której się tego nie spodziewają. Frank zawsze mawiał: „Boże, wybacz mi, ale kocham swoją pracę!” ***

Jo: Z jakimi problemami w pracujesz najczęściej w biznesie?

Noni: Kiedyś szkoliłam z zarządzania we wszelkiego rodzaju obszarach. Najczęściej jednak firmy nie chciały, bym nazywałam to szkolenie prowokatywnym. Ale ja pracowałam prowokatywnie. Bardzo szybko słyszałam feedback, że na szkoleniu jest świetna atmosfera, że grupa jest wspaniała – na każdym szkoleniu słyszałam, ze grupa jest wspaniała, a to przecież nie grupa była wspaniała, tylko ludzie tak szybko się relaksowali. Pracowałam też rozwiązując problemy w zespołach. Przestałam jednak to robić, bo zauważyłam, że do uczestników nie docierało to, co tak naprawdę tam zaszło. Uczestnik sesji mówił „Wow, to naprawdę do mnie dotarło!”, ale obserwatorzy byli w szoku. Teraz, kiedy firma chce mnie zatrudnić, mówię: pracuję prowokatywnie. Kropka. Jeśli wam się to nie podoba, to trudno. Pracowałam też jako mediator w zespołach. Pamiętam dwudniową pracę z grupą 12-14 osób. Na początku w powietrzu wisiał lód. Na koniec wszyscy się przytulali. Naprawdę wiele można w ten sposób zdziałać. Ale muszę przyznać, że zmniejszam ilość tych szkoleń. Na początku myślałam, że mogę szkolić menadżerów z prowokatywności, ale poddałam się, bo zauważyłam, że używają tego jako narzędzia manipulacji i mają swoje własne cele. Kiedy pracują z kimś prowokatywnie, chcą go do czegoś nakłonić. A w pracy prowokatywnej musisz być otwarty na to, że ktoś nie będzie chciał się zmienić, albo będzie chciał, ale w zupełnie inny sposób, niż to sobie wyobrażałeś. Użycie tej metody jako narzędzia manipulacji nie podoba mi się ani trochę dlatego przestałam szkolić menadżerów, oni nie potrafią inaczej. Ale używam prowokatywności na warsztatach, w coachingu indywidualnym.

Jo: Tak, to zdejmuje z nich maski i ułatwia dotarcie do sedna problemu.

Noni: Tak, ale podobnie jest ze wszystkimi klientami, chowają się za swoim strachem.

Jo: Kiedy ja i Norbert pracujemy z menadżerami, używamy elementów pracy prowokatywnej w trakcie warsztatów. Czasami na koniec podchodzi do nas część menadżerów i mówi: „Nieraz byliśmy na warsztacie, ale wy robicie to inaczej i macie jakiś swój sposób komunikacji między sobą i z innymi. To działa. Gdzie można się tego nauczyć? I wtedy mówimy, w porządku, przyjdź na nasz trening.

Noni: Tak, my też mamy menadżerów na warsztatach.

Jo: Mam wrażenie, że ci, którzy podchodzą i proszą o więcej czują, że mogą się tak komunikować ze swoim zespołem dla jego wzmocnienia.

Noni: I dla rozluźnienia zespołu. Wielu ludzi to robi, każdy zna takich ludzi, którzy wchodzą do pokoju i nagle atmosfera się rozluźnia, oraz takich, którzy wchodzą i atmosfera nagle sztywnieje. Nie trzeba koniecznie używać tych metod w terapii, można ich używać dla relaksu.

/Urywek z rozmowy z dr Noni Höfner i jej mężem na lotnisku Chopina w Warszawie, na chwilę przed ich wylotem do Monachium po warsztatach w Polsce (2015). O warsztatach, życiu, prowokatywności.

Scroll to Top