Pomysł na wywiad pojawił na Festiwalu Filmowym Hommage à Kieslowski w Sokołowsku. Aśka zobaczyła film Noc Walpurgi, poznała reżysera Marcina Bortkiewicza i powiedziała „oooooo” – tak, jak to tylko ona potrafi. Bezpośredni, skłaniający do myślenia, nazywający wprost trudne tematy, ale z taką serdecznością i humorem, że nie sposób się obrazić – taki bliski nam i myśleniu o prowokatywności człowiek. Ciekawe do czego Ciebie zainspiruje…
„…a kiedy nie mógł już sobie z nami poradzić i z jakichś powodów nie mógł od nas dostać tego, czego chciał, to grał każdego z nas, parodiował nas i pokazywał nam co robimy. I to jest genialna metoda, jak się ma się do siebie zaufanie, dlatego że on, wyolbrzymiając wszystkie nasze błędy, ośmieszając je, w pewien sposób celowo pokazywał jasno czego nie chce. I myśmy się tak nauczyli, że po prostu nie mogliśmy się doczekać (…) aby za chwileczkę dostać bonus od reżysera, który nam pokaże jak jesteśmy beznadziejni (śmiech)” […]/ Małgorzata Zajączkowska
Joanna: Pamiętam nasze pierwsze spotkanie na Festiwalu Filmów im. Krzysztofa Kieślowskiego w Sokołowsku. Również to, jak wielkie wrażenie na mnie zrobiłeś dwiema rzeczami: po pierwsze, otwartością i bezpośredniością w kontakcie. A po drugie – dowcipem i humorem. Na cytowane wcześniej słowa Małgorzaty odpowiedziałeś: „Ale wiecie, że to droga na skróty? Kiedy oni mi już zaufali – a ufali mi już na planie – mówiłem im, że na planie nie będę miał dla nich czasu, no więc po co mówić wiele. Delikatnie coś tam, wiesz, podgrywałem, oni umierali ze śmiechu, po czym mówili: „dobra, już wiem o co chodzi” – i nie ma już kolejnego dubla.”. Jak to usłyszałam, uśmiechnęłam się w głębi ducha, bo to, co mówisz, bliskie jest prowokatywności.
Marcin: To jest bardzo dobra metoda, pod warunkiem, że oprócz zaufania, które jest najistotniejsze, ktoś ma poczucie humoru. Inaczej ten komunikat nie dociera do odbiorcy. Mało tego: ta osoba czuje się obrażona, urażona. Więc jest to metoda, którą należy stosować absolutnie wobec ludzi, do których jesteśmy pewni, że ten komunikat dotrze i będzie przez nich dobrze odebrany.
Norbert: Wobec ludzi, którzy zrozumieją nasze poczucie humoru?
Marcin: Tak. W ogóle poczucie humoru. Szczególnie także na swój temat. To jest bardzo trudne, ale ja nie wyobrażam sobie w świecie sztuki, żeby tego nie było. My na tym bazujemy. Na zniekształceniu, prowokacji, na demistyfikacji – na tym polega sztuka. Sztuka zawsze jest deformacją. Nie realizujemy przecież życia nigdy jeden do jednego. Staramy się coś opowiedzieć i jak w soczewce pokazać jakiś problem. Niektórzy robią to poprzez np. szok, inni poprzez humor, melancholię, metafizykę, jeszcze inni mieszają te rzeczy. Każdy ma swój sposób, opowiada wedle swojego „światoodczucia”. W metodzie, o której ja tu mówię, jest pewne niebezpieczeństwo. Bezpośrednie zwracanie się do danej osoby może zostać niezrozumiane, źle odebrana. Nie przejmowałbym się tym, jeśli chodzi o widownię, bo nie mam wpływu na to, kto ma poczucie humoru a kto nie. Metoda o tyle fajniejsza, że w kinie, jeżeli jest więcej osób, to komedię się lepiej odbiera, niż samemu. Zauważyliście to? I ja to lubię.
Joanna: Ciekawy zwrot – „światoodczucie”.
Marcin: tak, to jest słowo faktycznie rosyjskie. Michaił Bachtin w ten sposób określał stosunek do świata Dostojewskiego. Mi to już na zawsze pozostało, bo jest to bardzo ładny zwrot, który mówi o tym, jak określamy/postrzegamy świat i jak ten świat potem przedstawiamy. I jak praktycznie nie mamy na to wpływu. Ktoś może to nazwać np. kinem autorskim, lub charakterem pisma. Światoodczucie jest pewnego rodzaju świadomością tego, jaki wpływ ma na nas świat i jak go widzimy. Ja go dokładnie w taki sposób widzę: troszeczkę bardziej groteskowo. Kiedy oglądam rzeczywistość, widzę raczej rzeczy przerysowane. Nie tylko te delikatne. Te delikatne też zauważam, ale uwielbiam te przerysowane. Te w których my się demistyfikujemy jako ludzie. To mi pomaga oglądać świat i go przekazywać innym. Lubię autorów, którzy też tak przekazują świat, to trafia w moją wrażliwość. Niektórzy nazywają wrażliwością delikatne, poetyckie pokazywanie rzeczywistości, a ja uważam, że w przerysowaniu też jest wrażliwość.
Norbert: Przerysowanie, groteska, pewnego rodzaju obśmianie – to lubisz oglądać w rzeczywistości, ale w jakim celu używasz tego w filmie?
Marcin: Po pierwsze, nie zamierzam nikogo pouczać ani nauczać. Ja bardzo chcę rozmawiać z ludźmi. Kiedy spotkamy się w kinie, albo w teatrze, to będzie to rozmowa intymna i widz, który będzie to oglądał, będzie miał poczucie, że z nim rozmawiam o tym co lubię, czego nie lubię, jak widzę świat, co jest dla mnie śmieszne, a co dla mnie nie jest śmieszne. Niektórzy zaczną się z tym identyfikować, bo będzie to bliższe ich światu. Niektórzy może nie. Ale każdy będzie wiedział z kim rozmawia i o czym rozmawia. Ktoś może powiedzieć: „ja się z nim nie zgadzam” – i dobrze. To będzie jego zdanie. Będzie miał uczciwe… nie – będzie miał szczere poczucie, że wszedł ze mną w dialog. Taką mam nadzieję. I szczerze – tylko na tym mi zależy.
Norbert: Na szczerym dialogu? W przerysowaniu i grotesce?
Marcin: Tak! Idziesz do kina i rozmawiasz. Ja Ciebie wciągam w jakąś grę. Ty podejmujesz tę grę i zaczynamy rozmawiać, nawet jak mnie nie ma obok, bo ja tak ułożyłem film lub przedstawienie, żebyśmy razem dyskutowali. Tak je układam, aby wiedzieć, kiedy wchodzę z widzem w rozmowę. Kiedy go zwodzę, a kiedy nie. Kiedy mu mówię coś istotnego, a kiedy nie. Nauczyłem się tego, kiedy robiłem monodramy. Dla mnie rozmowa z widzem jest najważniejsza. Ładnie groteski dotknęła Małgosia Szumowska w „Body/Ciało” w pracach terapeutycznych. Na początku jest fajnie i zabawnie, z czasem powoli dociera do tego, co jest głębiej, do sedna.
Joanna: Aby „projektować”, musisz wyprzedzać reakcje rozmówcy.
Marcin: Myślę, że musimy to robić. Jak nie będę myślał o odbiorcach, nie będę w stanie dyskutować. Wtedy zacznę rozmawiać sam ze sobą, a nie o to chyba chodzi. To musi być gra, którą podejmą obydwie strony. Kiedy przychodzę do kina na moich ulubionych reżyserów, to też oczekuję, że zaczną ze mną grać. Wielu z nich robi to po prostu świetnie i ja to uwielbiam. Widzieliście „Dzikie historie”, film debiutanta? Rewelacyjny! Cztery, czy pięć historii – po prostu genialnych! Wiem, że ten reżyser wie jak projektuje rozmowę ze swoim widzem. I ze mną pogadał. Rozumiecie? Mimo, że nie było go na widowni ze mną. I o to mi chodzi. Wtedy ja wychodzę usatysfakcjonowany z kina: a, o tym on chciał mi powiedzieć, w taki a nie inny sposób, o tym ze mną rozmawiał, tu mnie tym zaskoczył. Tu mnie wziął pod włos… tu mnie ubawił. Na tym przecież też polega ta dyskusja. Chodzimy i myślimy o tym filmie czekając na kolejny, zastanawiając się nad tym, jak on ten świat widzi. Jako reżyser, układam pewną dramaturgię spotkania, ale oczywiście nie wiem jak do końca będzie ono wyglądało. Ilu ludzi wychodzi po filmie i mówi „Boże jakie gówno”? Co mam zrobić? Z czymś nie trafiłem.
(tu pani kelnerka przynosi nam nasze zamówienie śniadaniowe i rozmowa na chwilę schodzi na tematy smakowite, o jakich wam nie powiemy, by wam nie robić apetytu…)
Norbert: Jak docierasz do tego, co buduje emocje, pewnego rodzaju napięcie między dwójką ludzi?
Marcin: Szukam kontrapunktu. Dla przykładu: ty mi zadajesz jakieś pytanie, a ja na nie chętnie odpowiadam, ponieważ – przynajmniej ja do was – odczuwam pewnego rodzaju sympatię. Nie zamierzam kłaść wam kłód pod nogi, utrudniać. Pomagam znaleźć, wydobyć jak najbardziej uczciwe, rzetelne i właściwe odpowiedzi na pytania. Takie, które nie obrażą inteligencji waszych czytelników, którzy będą czytali ten artykuł. Jesteśmy w pewnego rodzaju konwencji. Jest to konwencja wywiadu. Gramy do jednej bramki. W normalnym życiu rzadko się to tak odbywa. Kino też nie lubi takich sytuacji. Kino lubi sytuacje konfliktowe. Jak często ktoś nas pyta: Daleko jeszcze będziemy szli? Cholera gdzieś tutaj był ten sklep, ale nie pamiętam dokładnie. To kiedy tam dojdziemy? A która jest u Ciebie godzina? 10:00. No właśnie… Zobaczcie, nikt praktycznie nie odpowiedział sobie na pytanie, a przecież to jest typowy dialog, np. małżeński. Zauważyłem, że najfajniej jest wtedy, gdy przechodzi kilka dialogów naraz. Na przykład jedna osoba chce uzyskać odpowiedź na pytanie od drugiej w bardzo konkretnej i jasnej sprawie, lecz ta druga żyje jeszcze w dialogu z kimś innym. Czymś innym. A to oznacza, że pojawia się ktoś trzeci. Ten trzeci może być wyimaginowany, może być to myśl o kimś innym, ale rodzi to nieujawniony konflikt z tą osobą rzeczywistą, który może nas pobudzić do lawiny, i tak dalej, i tak dalej. To jest przykładowa tylko sytuacja. Krótko mówiąc kontrapunkt rodzi się tam, gdzie ktoś dialogując, nie chce odpowiedzieć do końca, bo ukrywa coś lub zajęty jest czymś innym. I to wszytko może tworzyć następną lawinę kolejnych innych problemów. A to jest życie. Zobaczcie jak w tym życiu kłócimy się z naszymi współmałżonkami. Zaczyna się od niewinnych rzeczy i idzie lawina. Ta lawina się też stąd rodzi i ja to lubię. To wydaje mi się kinematograficzne. W ten sposób rodzi się pewnego rodzaju tajemnicę i przez nią buduje napięcie. Wtedy to staje się ciekawsze dla widza. Wyobraźmy sobie tę samą sytuację, tylko inny dialog: „No to jak długo będziemy jeszcze iść? – Jakieś pół godzinki.”
Joanna: i koniec dialogu :).
Marcin: A dlaczego w ogóle tam idziemy? Bo nas zaprosili na urodziny. Ja staram się ograniczyć do minimum dialogi informacyjne.
Joanna: Czyli bardziej zależy Ci na emocjach, niż na informacji?
Marcin: A po co informacje? Im mniej informacji, tym czasami lepiej. W kinie, bo to jest ciekawe. Ale w życiu staram się odpowiadać jak najbardziej wprost na pytania. Jak najkonkretniej. Nie chcę generować konfliktów. Kiedy wchodzę w konflikt, to staram się mówić tylko o swoich uczuciach, nie osądzając innej osoby. Zauważyłem, że ludzie boją się mówić o pewnych rzeczach wprost, otwarcie i mówią o czymś innym. Kinowo to wymarzona sytuacja, życiowo mniej.
Norbert: Jaka jest rola groteski, wyolbrzymień, przerysowań dialogu czy budowania dramaturgii postaci?
Marcin: Groteskę wprowadza się też po to, żeby ten świat nie był taki „sieriozny”. Żeby to nie było zbyt napuszone. Żeby ten balon nie był napięty do granic możliwości. Gdyby był, to cały ten problem byłby nieznośny, zbyt tragiczny, zbyt dosłowny, zbyt ciężki. Poczucia humoru i groteski używam, żeby nadać lekkości rzeczom ciężkim. W życiu też to lubię robić. Życie jest podszyte groteską. Nawet jak tak na mnie patrzysz tymi szeroko otwartymi, pięknymi oczami i cały czas robisz „yhym, yhym”, ja znalazłbym jakiś sposób do tego, by pokazać to jako zabawne i śmieszne i to zrobi się lekko groteskowe. I już znaleźliśmy się w sytuacji paragroteskowej. Ja to po prostu tak widzę. Ktoś mógłby siedzieć tu przez godzinę i nie widzieć, podobnie jak tego, że ona tu siedzi w drugim planie i je zupę, a ja tu się z nim bawię jednocześnie i rozmawiamy o filozofii umiejętnego wprowadzania groteski w życie. Ja to widzę. To też stanowi pewnego rodzaju groteskę. Ja bym tę polifoniczność życia wyjął na plan pierwszy, bo to lubię. Miałem tak od dzieciństwa.
Norbert: Myślisz, że można się tego nauczyć?
Marcin: Hmm… nie. To się po prostu ma. Można to rozwijać, jeśli się to czuje, rozumie, lubi, ale ktoś, kto nie obserwuje rzeczywistości w ten sposób, nie lubi tak na to patrzeć, to w życiu tego nie zauważy. Żeby to pokazać, to trzeba to zobaczyć. .
Norbert: To może można uczyć się takiego patrzenia? Ze świadomością, że to nie nastąpi w ciągu pięciu minut.
Marcin: Jak najbardziej. Obserwować i czerpać radość z tej obserwacji. Szukać elementów komicznych. Jeśli zaczyna nas to bawić, to jesteśmy na dobrej drodze. Jeśli my nie śmiejemy się z kogoś, tylko czerpiemy wspólną radość z tego, jaką zabawną istotą jest człowiek. Jeśli bierzemy siebie do mianownika, a nie wystawiamy na zewnątrz. Bo to jest różnica. Według mnie bardzo istotna i jakościowa. Musimy siebie podporządkować tym samym regułom. Nie ufam ludziom, którzy mówią „to nie są moje reguły, one są śmieszne”. Są dla mnie równie groteskowi, co cała reszta, ale taki człowiek nie jest dla mnie sympatyczny. A ja lubię śmiać się i sympatyzować z ludźmi.
Norbert: Jak zapraszać ludzi do wspólnego śmiania?
Marcin: Praca czy zabawa teatralna przydają się do tego. Kabaret również. Na początku mocniej trzeba tę kreskę wyłożyć. Robienie scenek różnych, psychodram – ale zabawniejszych, a nie tych strasznych.
Joanna: Ktoś powiedział o Tobie, że krążysz między strukturą a technicznym przygotowaniem, improwizacją a inspiracją. Zgodzisz się z tym, czy nie?
Marcin: Tak. Żeby zaimprowizować, trzeba się bardzo dobrze przygotować. Rzeczywistość jest tak zaskakująca. Zawsze przynosi jakieś niespodzianki, nie można pozwolić jej storpedować nas. Wyobraźcie sobie, że przychodzę na plan nieprzygotowany. Nie wiem jakie będą ujęcia, jak będą wyglądały, jak je chcę sfilmować, gdzie dokładnie będzie stała inscenizacja. Ja sobie tego nie mogę wyobrażać dopiero wchodząc na plan, ja to muszę wiedzieć. Dopiero wtedy, w trakcie próby, zainspirowany czymś, wiedząc z czego korzystam, mogę rozpocząć poszukiwania innej ścieżki. Nie wyobrażam sobie, że przychodzę na plan i dopiero sobie coś układam. To nie jest improwizacja, to jest łapanie się wszystkiego z niewiedzy. Przecież wy, jak przychodzicie na warsztaty, to przygotowujecie się wcześniej. Planujecie, co z uczestnikami zrobicie, jak to będzie wyglądało, nadajecie ramy. Prawda?
Norbert: Nawet jak nie wiem co zrobię, bo nie wiem w jakim miejscu jest grupa, to mam ze sobą bagaż przygotowanych ćwiczeń, sprawdzonych struktur, gotowych do użycia, jeśli tylko będą mi potrzebne. Improwizuję na bazie tego przygotowania.
Marcin: Tak, oczywiście.
Joanna: Tak na domknięcie. Powiedziałeś w jednym z wywiadów: „na jakiejkolwiek stacji się zatrzymasz, tam zawsze znajdziesz siebie”. Co miałeś na myśli?
Marcin: Nie da się uciec od siebie. Po prostu. Są ludzie, którzy mówią „rzucam wszystko i zmieniam otoczenie”. Tylko to niewiele zmienia. Uciekając przed czymś w inne miejsce, problemy zabieramy ze sobą.
______________________________________________________________
Reżyser filmowy i teatralny, scenarzysta i dramaturg, aktor. Absolwent Uniwersytetu Gdańskiego oraz Mistrzowskiej Szkoły Reżyserii Filmowej Andrzeja Wajdy w Warszawie. Członek Stowarzyszenia Filmowców Polskich. Od 1991 związany z Ośrodkiem Teatralnym Rondo w Słupsku jako aktor, scenarzysta i reżyser teatralny, w latach 2005-2007 aktor i reżyser w Teatrze im. Bogusławskiego w Kaliszu, współpracuje też z innymi teatrami.
Więcej na portalu FilmPolski.pl
Źródło cytatu z nagłówka: tutaj
PS. To zdjęcie zrobił mi 11 letni Antek, kiedy siedziałem w ogrodzie. Światłoczułą taśmą. Pomyślałem, że rozmowa nasza miała taki fajny charakter wypoczynkowej rozmowy o życiu… Jakbyście przyszli i spotkali się w wolnej chwili…a nie spotkali na umówiony wywiad.